|
Lochy Gdzie Snape mówi dobranoc...
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
salamandra
Mugol
Dołączył: 25 Sie 2006
Posty: 9
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/4 Skąd: Częstochowa
|
Wysłany: Pią 20:16, 25 Sie 2006 Temat postu: Kocimi Oczami |
|
|
Na początek krótko, ale regulaminowo.
Dziękuję Adriel za sprawdzenie i wygładzenie mojego tekstu. No i za ogólne znoszenie mnie. Przez jej namowy będą dalsze części.
Ze specjalną dedykacją dla VEX, mojej Sis. Odkryłam w Tobie pokrewną duszę i towarzyszkę forumowania. Dziękuję Ci za wsparcie. I poprostu za to, że jesteś. Dla Ciebie całe to opowiadanie.
Również kolejne pojedyncze rozdziały będą nosić dedykacje.
Kocimi oczami
PROLOG
Bellatrix przemierzała w ciszy zacienione obszary zamku. Przecięła szybko lochy i żwawym krokiem minęła wejście do pokoju wspólnego Slytherinu, kierując się ku schodom, prowadzącym na niższy poziom zamku. Chwyciła za srebrną klamkę, szarpnęła drzwi.
- Znów zamknięte - pomyślała. Czarny lakier zalśnił w mdłym świetle pochodni, gdy sięgała po różdżkę. - Alohomora.
Zamek zgrzytnął cicho. Siódmoklasistka przeciągnęła się leniwie, wchodząc do pomieszczenia. Tym razem nieśpiesznie.
Zmrużyła oczy przed jaskrawozielonym światłem i dymem unoszącym się z niewielkiego kociołka. Ostry zapach bulgocących w nim ingrediencji drażnił jej nozdrza. Bella odgarnęła włosy z czoła i pochyliła się nad wywarem.
- Prawie gotowy... - mruknęła do siebie.
- Brakuje tylko twoich łez.
Z kąta wyskoczył kot. Jednym susem znalazł się na platformie po drugiej stronie kociołka, wlepiając w dziewczynę swoje żółtozielone ślepia.
- I tu jest cały problem, Num.
Zwierzak machnął ogonem, nie zmieniając pozycji. Tkwił tam jak obsydianowy posąg, otoczony zwiewnym zielonym dymem.
- Musisz, bo wszystko pójdzie na marne. - Siłował się z nią wzrokiem. Nie miała zamiaru ustępować, ale mimo całej swojej silnej woli coraz bardziej ulegała. - Ja już oddałem ci przysługę, czas na rewanż. Chyba że chcesz, żeby Lestrange...
- Nie - przerwała mu. - Nie chcę.
Wyszczerzył w uśmiechu drobne ząbki. Drugi sus i znalazł się przy półce z pustymi flakonikami, wybierając odpowiedni kształt. Wywar, który warzyli, miał bardzo skomplikowaną recepturę - jeden najdrobniejszy błąd i miesiące pracy mogły pójść na marne.
- Weź tę - polecił Numair, niosąc w pyszczku wąską buteleczkę.
Właściwie to poradziłby sobie bez jej pomocy. Gdyby nie to, że był kotem. Poza tym była mu potrzebna, by zdobyć ostatni składnik - łzy kogoś, kto go żałuje. Ona żałowała. Sama nie wiedziała dlaczego.
- I co mam zrobić? - zapytała lekko drwiącym tonem.
- Potrzeba mi trzy czwarte buteleczki twoich łez. Nie wiem, jak to zrobisz. I nie bardzo mnie to obchodzi. Masz u mnie dług. Spłać go – rzekł, układając się wygodnie na jedwabnych poduszeczkach.
Bella westchnęła i usiadła obok niego, opierając się plecami o zimną kamienną ścianę lochu. Już dawno nie umiała płakać. Jej ostatnia łza spadła ponad dziesięć lat temu. Obracała w palcach kryształowy flakonik. Raz po raz zerkała na aksamitne futerko zwierzaka, kilka razy natknęła się na jego wielkie oczy.
Przeklęty pchlarz. Gdybym tylko nie zawdzięczała mu tak wiele.
Niech ktoś powie mi teraz, że nie jestem podobna do niego. Nie dość, że czarny, to jeszcze kot. Delikatny, ale tylko wtedy, gdy służy to jego celom... Przebiegły, tajemniczy, niezależny. Jak ja. W wielu kulturach tak kolor czarny, jak i kot, symbolizowały pierwiastek żeński. Również seks, seksualność, zmysłowość. Ja jestem kobietą. Ha, można powiedzieć, że wiedźmą! Złym omenem, zagładą... Chcąc nie chcąc, jestem nigredo i coagulatio... Początkowym etapem wielkiego dzieła i wtargnięciem rzeczywistości do nieświadomych umysłów... Jako jedna z pierwszych przyłączę się do niego - do Czarnego Pana. Będę jego sługą, ku chwale wyższości nad śmiertelnością, dążąc do życia wiecznego! Zabijając, stanę się śmiercią...
Ale najpierw każą mi się ukorzyć. Muszę płakać, by osiągnąć to, czego chcę! To doprawdy nie do wiary! Ja, Bellatrix! Czystej krwi czarownica, należąca do domu najpotężniejszego z założycieli Czwórki Hogwartu!
A wszystko przez to, że się boję... Boję się go stracić. Tylko dzięki Numairowi jestem z Rudolfem. Zawiodę - on odejdzie... Jak ja nienawidzę wybierać! A kłócą się teraz we mnie dwie najważniejsze sprawy mojego życia: duma i... miłość? Miłość do tego chłopaka!
Bellatrix odwróciła głowę do leżącego na grzbiecie kota.
- Nie powiedziałeś mi, co ci to da.
Numair nie spieszył się z odpowiedzią. Obrócił się powoli na brzuch i wylizał łapę. Najwyraźniej myślał nad tym, jak jej to przedstawić, by nie zdradzić za dużo.
- Spełni się marzenie mojego życia - powiedział w końcu.
- A dokładniej? - nalegała.
Prychnął cicho. Płyn w kociołku bulgotał donośnie, roztaczając wokół coraz większe obłoki dymu, które wysuszały oczy. Pochodnie dogasały. Bella straciła rachubę czasu, ale wydawało jej się, że Hogwart właśnie kładł się spać. Musiała za niedługo wracać do domu.
- Stanę się człowiekiem. Znowu.
- Na pewno tego chcesz? Czasami łatwiej być... kimś innym - burknęła.
Zamilkł na chwilę. Poczuła, że zadrżał.
- Tak.
- Czy wtedy Rudolf zostanie ze mną... na zawsze?
Mruknął potwierdzająco.
Bellatrix naprawdę było go żal. Chyba po raz pierwszy w życiu czuła coś takiego. Pomyślała, jakby się czuła, gdyby była na jego miejscu. Samotna...
Przysunęła flakonik do twarzy. Po policzku kolejno skapywały drobne łzy. Zbierała je skrzętnie, patrząc na życie wyobraźnią. Widząc je kocimi oczami.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
salamandra
Mugol
Dołączył: 25 Sie 2006
Posty: 9
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/4 Skąd: Częstochowa
|
Wysłany: Pią 20:17, 25 Sie 2006 Temat postu: KO1:Za dużo wolności |
|
|
Proszę państwa - skończyły się żarty, zaczęły się schody. Dziękuję za komantarze, mam tylko nadzieję, że nie zawaliłam...
Ten rozdział dedykowany jest GRASHCE, która bardzo mi przy nim pomogła. I jeszcze za to, że wogóle ze mną gada. Dzięki. :*
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Za dużo wolności
Andromeda miarowo stukała palcami o mahoniowy stół, echo odbijało się od surowych ścian. Zdawałoby się, że krąży w nieskończoność, gdyby nie grzęzło w gęstch pajęczynach nasączonych wilgocią. Narcyza siedziała cicho przed starszą siostrą, choć zazwyczaj nie słuchała jej wcale. Znała jednak kilka jej min, które świadczyły o tym, że przesadziła. To była jedna z nich.
Były same w pokoju wspólnym Slytherinu. Na dworze padał deszcz, a Ślizgońska trzecioklasistka wniosła do zamku tyle wody i błota, że z powodzeniem można było urządzić kąpiel dla jakiejś spragnionej zabiegów kosmetycznych maniaczki. Blond włosy, przetykane najróżniejszej maści wodorostami, opadały długimi strąkami wokół drobnej twarzy Narcyzy. Anda, wyglądając nie lepiej, wygrzebywała spod paznokci piasek i drobne kamienie.
- Co masz na swoje usprawiedliwienie? - zapytała starsza siostra.
- Yyy... - wyjąkała Narcyza. - Lucjusz mnie wepchnął?
- Z Malfoyem to ja się później rozliczę! Mów, co robiłaś na błoniach w taką pogodę! - Wskazała w kierunku małego okienka pod sufitem.
- O co ci chodzi...?
Andromeda zmierzyła siostrę zabójczym wzrokiem.
- Ty już dobrze wiesz o co... - wycedziła.
- Wiem dlaczego jesteś temu przeciwna! Bo sama nie masz chłopaka! A Malfoy chyba ma na mnie oko! To cię drażni! - krzyknęła Narcyza, nie zważając na groźne błyski w oczach siostry.
Anda poczerwieniała, ale najmłodszej z sióstr Black wydawało się, że nie całkiem ze złości.
- Ty mała... Gdybym nie przyszła tam po ciebie, utopiłabyś się! Albo wciągnęłaby cię ta wielka kałamarnica! Pomijając to, że i tak będziesz chora...
- Aha! - Zerwała się z czarnego fotela. - Zmieniłaś front!
- Ty mi tu nie...
Do pokoju wpadł równie przemoczony i poobklejany wodorostami jak jego współlokatorki chłopak o platynowych włosach i niezwykle bladej twarzy. Dziewczęta zamarły, słysząc przeraźliwe wrzaski dochodzące z korytarzy lochów. Lucjusz biegnąc, potknął się o jeden z niższych stoliczków i przeleciał przez kanapę, o mały włos nie wpadając do tlącego się kominka.
- I żebym cię tam więcej nie widział!
Ściana zamknęła się. Lucjusz wyłonił się zza mebla, rozcierając sobie głowę i od razu z godnością prostując plecy. Narcyza, zapominając o swojej kłótni z siostrą, rzuciła się w jego kierunku, ale natychmiast usiadła z powrotem na swoim miejscu.
- Boli? - zapytała lekko drwiąco.
- Co się stało? - zainteresowała się Andromeda, wciąż wlepiając oczy w wejście do pokoju wspólnego.
- Slughorn pogonił mnie nahajką... - rzekł wyniośle, wydymając wargi.
- Za co?! - zapiszczała widocznie uradowana piątoklasistka, zwracając się ku Malfoyowi.
- Szwendałem się koło jego gabinetu - rzucił niedbale, rozkładając swoje niewyobrażalnie długie kończyny na kanapie. - Co, Mała? - Mrugnął zalotnie do Narcyzy.
- Nic - odpowiedziała za nią Andromeda. - Odczep się od niej, Malfoy.
- Ani ona, ani wasi rodzice nie mają nic przeciwko temu - odgryzł się.
- Nie bądź taki pewny - warknęła Narcyza.
- Ale ja mam - Anda walnęła pięścią w stół.
- Czy wy zawsze musicie tak krzyczeć? Ja odsypiam! - Rozległ się głos od strony schodów.
- Ty zawsze odsypiasz, Greyback - odparła złośliwie Narcyza.
- Mała, uważaj sobie!
- Cicho tam! - wrzasnęła Andromeda. - Czy ktoś widział Bellę?
* * *
Spojrzał w niebo. Zastanowił się przez chwilę. Według jego obliczeń słońce stało w zenicie, osiem godzin przed zachodem, więc nie musiał się spieszyć. Obszerna szata ciążyła mu niemiłosiernie, a na dodatek nie przepuszczała powietrza, toteż upał dawał mu się we znaki. Wymienił grzeczne ukłony z jakimś mieszczaninem ciągnącym wielki wóz siana. Własnymi rękoma. Widocznie nie było go stać na konia, który wykonałby za niego tę pracę. Kroczył uważnie po drewnianym moście, tak starym, że mógł się zapaść w każdej chwili. W dole płynęła niewielka rzeczka, właściwie bardziej przypominająca ściek, niż cokolwiek innego.
Wszedł na leśną ścieżkę, biegnącą aż do podnóża jednej z wielu w tej okolicy gór. Rothrocka właściwie nie interesowałyby żadne nierówności powierzchni Ziemi, gdyby nie mieszczące się na jednej z nich ruiny zamku. Królewski historyk i kronikarz nie mógł opuścić ani jednej, nawet najdrobniejszej wzmianki o dawnych czasach królestwa.
Poza tym intrygowały go tamte ruiny.
Podciągnął do góry szatę koloru khaki i wspiął się na pierwszą skalną półkę. Czekało na niego jeszcze sporo podobnych górskich parapetów. Skrócił pas skórzanej torby i żwawo ruszył przed siebie, mijając kolejne zielone pastwiska. Do miejsca, gdzie zaczynały się same skały, miał jeszcze trochę drogi. Wprawdzie mógłby dojść na sam szczyt szeroką drogą po drugiej stronie stoku, nie męcząc się wspinaczką - gdyby o niej wiedział.
Niedługo potem, powołując się na królewską pieczęć, stanął na popas w skromnej chacie pasterza owiec. Gospodarz nie był skory wpuścić gościa do środka. Rothrock nie nalegał, ale naburmuszył się wyraźnie. Przysiadł na kamieniu obok wejścia, rozmawiając z pasterzem i jego żoną o pobliskim zamku. Wysłuchał kilku opowieści, coraz mniej cierpliwie znosząc dzieci wtrącające co chwila swoje trzy grosze. Odrzucając mieszczańskie bajki, czyli mniej więcej trzy czwarte wysłuchanych słów, zapisał to, co wydawało mu się najważniejsze. Pozbierał swoje rzeczy i pożegnał się dość chłodno.
Brytania, roku pańskiego dziewięćset trzydziestego ósmego, godzin sześć przed zachodem słońca. Wysłuchawszy opowieści wszystkich wersji, to jest złotnika pałacowego, karczmarza, młynarza oraz pasterza prostego dowiedziałem się rzeczy następujących: rzeczony zamek, który rozkaz mam i wolę własną odwiedzić, zniszczony jest już od pokoleń siedmiu. Nie wiedzą nic ludzie zwykli o jego historii ani pochodzeniu pana i właściciela. Powiedzieć mi jedynie mogli, nie omieszkając tego w słowa nieprzystojne ubierać, iż dochodzą uszu ich niekiedy dźwięki dziwne a nieznane, również ludzie stamtąd wracający zachowują się inaczej, jakby ich jaki zły czar odmienił. Niekiedy znajdowani w lasach nie pamiętają swoich bliskich ani pory dnia nie znają. Toteż lękają się chłopi zapuszczać w tamte strony. Sprawdzić wypadałoby owe pogłoski.
N. Rothrock
* * *
Zapadł już wieczór, gdy wracała do pokoju wspólnego. Rozmyślała nad tym, czy Numairowi uda się wrócić do dawnej postaci. Nigdy nie opowiadał jej o swojej przeszłości, ona też nie pytała. Zresztą powiedział jej grzecznie, ale dobitnie, żeby się nie interesowała. To naprawdę dziwne, że nie wyciągnęła tego z niego siłą, jednak coś ją od tego powstrzymywało.
To jego życie. Nie mogę się w to wtrącać.
Rozmyślania przerwał jej dźwięk kroków. Prawdopodobnie miały być skradaniem się, ale czujne ucho Belli usłyszało je bez problemu. Domyślała się, kto to mógł być. Zaczaiła się w kącie, a kiedy przechodził, chwyciła go za ramię.
- Gdzie się wybierasz, Podmore?
Pierwszak zdrętwiał. Odwróciła go przodem do siebie i uśmiechnęła złowieszczo.
- Ja... z biblioteki... - wysapał.
- Tak, oczywiście, rozumiem... Ale to strasznie nierozważne wałęsać się po Hogwarcie o tej godzinie. Ktoś lub coś może cię… - wzmocniła uścisk na jego ramieniu - złapać.
Odepchnęła go lekko, wychodząc z cienia. W jej ciemnych włosach zaigrał blask pochodni.
- Wracaj do domu, póki nie odjęłam Gryffindorowi pięćdziesięciu punktów - wysyczała, wykonując nerwowy ruch przy ostatnim słowie.
Sturgis Podmore podskoczył, odwrócił się na pięcie i umknął na schody.
Uwielbiała straszyć tego małego Gryfona. Nie była prefektem, więc nie mogła odebrać mu punktów, ale Podmore wcale nie musiał o tym wiedzieć.
* * *
- Gdzieś ty była?!
- Siostra, nie świruj.
- Ona tu prawie dziurę wydeptała.
- Ty się, Mała, nie odzywaj.
Bellatrix uciszyła je ruchem ręki. Umilkły posłusznie. Tylko Lucjusz leżał dalej na kanapie, podśpiewując sobie wesoło. Narcyza spojrzała na niego z wyrzutem. Bella nie zaszczyciła go nawet spojrzeniem.
- Gdzie jest Fenrir? - spytała leniwie.
- U siebie - odparła Anda. - Odsypia.
- Jak zwykle - westchnęła Bella, kierując się do dormitorium chłopców. - Malfoy, zamknij się. I ściągnij z kanapy te swoje szczudła.
- Czy ty coś do mnie masz, Black? - zapytał wielkopańsko, przeciągając sylaby.
- Zamknij się i tyle.
Lucjusz zlekceważył słowa koleżanki, zachowując swoją pozycję. Zaczesał włosy do tyłu i rozsupłał zielono-srebrny krawat, co, w jego mniemaniu, nadawało mu wygląd macho.
Andromeda nie wytrzymała. Chwyciła siostrę za rękę, spojrzała jej prosto w oczy.
- Gdzieś ty była? - zapytała wolno.
Bella wyszarpnęła się z jej uścisku.
- Greyback, dawaj moją książkę! - wrzasnęła, znikając w klatce schodowej.
Andromeda stała w osłupieniu, nie zwracając nawet uwagi na resztę uczniów w pokoju wspólnym.
- “Dawaj moją książkę”? I tylko tyle?
* * *
Milicenta Bagnold pochyliła się po raz kolejny nad długim kawałkiem pergaminu, który zapełniała rozwlekłym pismem. Od czasu do czasu przeglądała papiery leżące na rzeźbionym biurku. Wyciągnęła rękę w kierunku kałamarza. Gęsie pióro zaskrzypiało, znów sunąc po pergaminie. Zaklęła. Wyciągnęła różdżkę i usunęła bezceremonialnie rozpartego na nagłówku kolejnego pisma kleksa.
Świeca stojąca na biurku zgasła. Bagnold westchnęła ciężko. Wyciągnęła z szuflady białą lampkę, zapaliła ją zaklęciem i wróciła do pracy.
Nagle rozległo się pukanie do drzwi.
- Proszę.
- Pani minister. - Do gabinetu wkroczył niski mężczyzna obdarzony przez naturę wielkimi, czarnymi wąsami. - Odebrano kolejne zgłoszenie.
Milicenta odłożyła to, co aktualnie miała w rękach, i podeszła do małego mężczyzny. Odebrała od niego list. Była ubrana w białą szatę, słomiane włosy puściła wolno, by opadały na ramiona. Szybko przeczytała depeszę. Usiadła w beżowym fotelu.
- Znów zaatakowali - sapnęła. - Tym razem czarodzieja!
- Robią się coraz bardziej swawolni. Myślę, że daliśmy im za dużo wolności.
- Pozwól, że ja się będę tym przejmować – warknęła, wstając.
Z korytarza przed gabinetem dochodziły podniesione głosy. Ktoś przebiegł korytarzem, by za chwilę wrócić w tę samą stronę. Sowy latały po Ministerstwie Magii, czarodzieje wykrzykiwali do siebie przeróżne wiadomości.
Bagnold nie wytrzymała. Otworzyła szeroko drzwi i wyszła na hall. Przytknęła koniec różdżki do swojego gardła, powiedziała kilka słów i zwróciła się do tłumu.
- Proszę o ciszę! - zabrzmiał jej wzmocniony magicznie głos. Wszyscy umilkli, wyciągając głowy. - Właśnie otrzymałam wiadomość o kolejnym ataku wilkołaków! Tym razem napadli oni na jednego z czarodziejów! Robią się coraz bardziej niebezpieczni! Musimy ich powstrzymać przed następnymi ugryzieniami! Proszę was o wydajną i przede wszystkim spokojną pracę - żadnych szaleństw, nie chcę tu widzieć ani śladu paniki! Tylko tak możemy zapobiec niebezpieczeństwu, które szczerzy do nas kły! Dziękuję za uwagę, mogą państwo wracać do pracy!
Wymruczała przeciwzaklęcie i w zupełniej ciszy wróciła do gabinetu. Do papierów, pisania i całonocnej harówki.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Lafiel la Fay
Członek Wizengamotu
Dołączył: 04 Maj 2006
Posty: 576
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/4 Skąd: Lochy Severusa
|
Wysłany: Pią 20:25, 25 Sie 2006 Temat postu: |
|
|
Ciesze się,że Vex poleciła mi to opowiadanie bo naprawde jest ono warte przeczytania.
Oczywiscie znajda sie niedouki, które nawet tu nie zajża ale to juz ich strata, bo straca wiele.
A teraz do rzeczy.
Styl naprawde dobry , naprawde. Chyba błędów nie było żadnych o bardzo dobrze świadczy o Tobie i twojej becie.
Mam nadzieje,że będzie następna częsc i to szybciutko bo już sie nie moge dozekac co się stanie dalej.
Lafiel la Fay
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Grash
Charłak
Dołączył: 19 Sie 2006
Posty: 11
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/4
|
Wysłany: Pią 20:33, 25 Sie 2006 Temat postu: |
|
|
Sal, kocham to opowiadnanie i ty o tym doskonale wiesz... a jeżeli nie wiesz to... już wiesz. A najcudowniejse jest to, ze tobie przed betowaniem opowiadanie cudnie wychodiz. Naprawdę. Cóż mogę powiedzieć... zagadkowa Bell. Żart doskonale wpleciony w całą tą historię... zaczynam lubić Malfoyów, a to tylko dzęki tobie.
Czego ci życzyć... żebyś w końcu zaszczyciła nas nowym rozdziałem KO. Z całego serducha...
I razem z Vex, dziękuję za dedykacje <kłania sie głęboko>
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Vexia
Szaman
Dołączył: 19 Sie 2006
Posty: 65
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 1/4
|
Wysłany: Pią 20:34, 25 Sie 2006 Temat postu: |
|
|
Ja korzystam z usług tej samej bety, co mój Salinek:* I oczywiście komentuję to któryśtam raz z kolei i twierdzę, że to super opowiadanko jest. Kocham je... :* no tak jak moją siostrę, która ma o wiele większy talent i potencjał ode mnie. I szkoda, żeby taki talent się marnował, więc pisz dalej... nie ma błędów <jak mogłyby być przy Peci...> świetny styl, brak Marry Sue, super klimat.... nie wiem, co więcej mogę powiedzieć. Poprostu super i tyle...
Pisz sister dalej:*
Vex
P.S po raz enty dzieki za dedykację XD
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Lisa
Wróżbita
Dołączył: 25 Maj 2006
Posty: 262
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/4 Skąd: Już nie z lochu...
|
Wysłany: Pią 16:24, 20 Paź 2006 Temat postu: |
|
|
Oryginalne i wciągające. Mam tylko pytanko.
Co to znaczy "obsydianowy" ?
+
Cytat: |
Anda poczerwieniała |
To tak za bardzo mi się nie podoba ta "Anda".
Ja też mam pytanie. Czy to może być DUŻO dłuższe?
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Alimanda
Członek Wizengamotu
Dołączył: 27 Lip 2006
Posty: 547
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/4
|
Wysłany: Wto 19:54, 15 Maj 2007 Temat postu: |
|
|
Dołączam się do pytania.
Błędów nie znalazłam (ale też nie starałam się znaleźć). Kocham to opowiadanie, szkoda tylko, że rok minął i kontynuacji nie ma Wciągnęło mnie a tu klops! Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego? WHY?! Fajne opko! Daj kolejny rozdział, proszę!
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
|