|
Lochy Gdzie Snape mówi dobranoc...
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Lafiel la Fay
Członek Wizengamotu
Dołączył: 04 Maj 2006
Posty: 576
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/4 Skąd: Lochy Severusa
|
Wysłany: Czw 20:38, 06 Lip 2006 Temat postu: KONIEC I POCZĄTEK - Kitiara uth Matar [Z] |
|
|
To tekst pojedynkowy z Forum Mirriel.
Dedykuję mojej wspaniałej przeciwniczce, Sonce.
KONIEC I POCZĄTEK
Dobro ma równie wielką moc czynienia dobra, jak zło zła.
[Hochheim z Eckhart]
To był Twój ostatni horcrux, który zniszczyłem. W paczce jest mały prezent ode mnie na wieczną pamiątkę. Mam nadzieję, że nie będziesz płakał.
Życzę szczęśliwych ostatnich chwil życia.
Szczerze Ci oddany, Harry P.
PS: Czy wiesz, że pierwszy został zniszczony medalion? Notabene, zrobił to Twój uniżony sługa Regulus Black.
Ogromny szary puchacz, który dostarczył list wraz z paczką, odleciał, gdy tylko zostawił to, co miał zostawić. Lord Voldemort z furią podarł pergamin, żałując, że nie ukręcił ptaszysku głowy. Jego czerwone oczy płonęły nienawiścią, gniewem i... strachem. Wiedział, co było ostatnim horcruxem zniszczonym przez Pottera; w końcu nie da się nie zauważyć nieobecności ogromnego, żółtego węża, który nie odstępuje cię prawie na krok i je ci, niemal dosłownie, z ręki. Ale może szczeniak kłamał? Może to było nie ostatnie, a jedyne unicestwione przez Pottera magiczne schronienie, które stworzył dla części swej duszy? Poza tym, jak Regulus mógł zniszczyć medalion? Był najbardziej strzeżonym, najbardziej obwarowanym czarodziejskimi zabezpieczeniami horcruxem, jaki Lord stworzył w swej czarnoksięskiej karierze. W końcu medalion Slytherina znaczył dla Toma tak wiele... Czuł jednak, że Potter nie kłamie, w jakiś niewytłumaczony sposób o tym wiedział.
Długimi, białymi palcami rozpakował zawiniątko, domyślając się, co tam zobaczy. Domyślał się, a jednak je otwierał, rozwiązując eleganckimi, arystokratycznymi ruchami, niemal z nabożeństwem, srebrno-zieloną wstęgę. Szczeniak miał przewrotne poczucie humoru. Na czarnym jak noc atłasie spoczywał odcięty łeb węża, a krople krwi zarysowały na atramentowym tle krwawe ornamenty. Otwarte, martwe oczy Nagini powiedziały Voldemortowi, że powoli nadchodzi jego koniec.
Czarny Pan zrobił coś, czego jeszcze nigdy nie miał okazji robić i czego, był pewien, nie zrobi już nigdy w życiu. Zawył jak zarzynane zwierzę. Zawył, a echo jego wściekłości i strachu odbiło się od ścian magicznie zabezpieczonej twierdzy urządzonej w mugolskiej szopie przy cmentarzu, na którym spoczywał jego ojciec.
Kiedy się uspokoił, zamknął oczy i pomyślał przez chwilę. Następnie dotknął palcem wskazującym lewej ręki czoła i pomyślał intensywnie o najwierniejszym i najbardziej oddanym słudze, jakiego miał. Tak, teraz potrzebny był mu Severus Snape.
- Jestem na twoje rozkazy, panie. – Chłodny, aksamitny głos wyrwał Voldemorta z zamyślenia.
- Moja cierpliwość do Pottera się skończyła – oznajmił zimnym, piskliwym tonem czerwonooki. Snape wiedział jednak, że pod rozgorzałą furią ukrywa się też strach. Kątem oka dostrzegł pudełko na zimnej, betonowej podłodze, a obok niego żółty łeb węża. W ogóle się nie zdziwił. Tylko czekał na to, kiedy Potter zniszczy ostatni horcrux. Był chyba - nie, na pewno - jedynym śmierciożercą, który wiedział o pasji swego pana do kolekcjonowania magicznie zabezpieczonych kawałków własnej duszy. Był też jedynym, który - nie wprost i anonimowo, oczywiście - powoli naprowadzał Harry’ego Farciarza Jakich Mało Pottera na kolejne horcruxy. Teraz, dzięki swoim nieprzeciętnym zdolnościom oklumencyjnym, mógł sobie pozwolić na wewnętrzny ironiczny uśmiech. Na jego twarzy jednak malowała się maska powagi i skupienia.
- Rozumiem, panie. – Lekko, ale kornie pochylił głowę.
- Życzę sobie, abyś go znalazł i ukatrupił. Chcę zobaczyć jego głowę na srebrnej tacy, Severusie.
Oczywiście, były Mistrz Eliksirów Hogwartu nie skomentował, jak przestraszony i zdeterminowany musi być Voldemort, że rezygnuje z osobistego zabicia Gwiazdy Gryffindoru. Musiał przecież na dnie swej okaleczonej duszy czuć, że coś się dzieje z jej magicznie zabezpieczonymi fragmentami. A może nic nie wyczuwał i to było jego problemem? Severus nie uznawał horcruxów za dobry pomysł. Uważał, że nie ma nic ponad całą, zdrową oraz nie podatną na skrupuły i wahania duszę.
- Jak sobie życzysz, panie.
Śmierciożerca nie pytał o czas. To było nietaktowne i zawsze powodowało Cruciatusy. Czarny Pan sam wyjaśniał wszystko, co uznał za stosowne i kiedy uznał za stosowne. On miał jedynie grzecznie czekać. Nawiasem mówiąc, nużyła go już ta ciągła grzeczność i posłuszeństwo. Gdy był bardzo młody, tak, wtedy jego cześć i oddanie Temu-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać były bezgraniczne. Teraz także, ale obecnie miał swą niepodzielną panią, a była nią Czarna Magia.
- Masz trzy dni, Snape. Dochodzi północ, najpóźniej za trzy dni o północy chcę cię widzieć z głową Pottera, inaczej każę McNairowi ściąć twoją.
- Tak jest, panie. – Severus nawet nie mrugnął.
- Możesz się oddalić.
- Oczywiście. Żegnam cię, panie.
Snape ukląkł na jedno kolano i ucałował z należytą czcią rąbek czarnej szaty Voldemorta, po czym wyszedł. Kiedy znalazł się na świeżym powietrzu, otoczony różnej wielkości nagrobkami, splunął z obrzydzeniem i się deportował.
~*~
Hermiona powoli otworzyła list od Harry’ego. Naprzeciw niej, przy kominku pokoju wspólnego Gryfonów, siedział Ron i z wyczekiwaniem wpatrywał się w pergamin. To już był rytuał. Rozpieczętowywali pocztę od przyjaciela nocami we wspólnym, kiedy reszta uczniów Domu Lwa zniknęła w swoich dormitoriach. Tego wieczora musieli czekać prawie do drugiej nad ranem i Weasley miał wrażenie, że za chwilę zaziewa się na śmierć, albo zwyczajnie zaśnie.
- Zawsze wymyślisz coś ciekawegooo... – ostatnia samogłoska rozlała się w potężnym ziewnięciu.
Panna Granger spojrzała groźnie na swojego towarzysza.
- A może powinniśmy otwierać pocztę od Harry’ego przy wszystkich w Wielkiej Sali? – spytała, sycząc gniewnie. – Harry przyznał mi rację i sam zalecał ostrożność. – Wzruszyła ramionami.
- Wielcy mi WSZYSCY. Może połowa tego, co zwykle. - Ron prychnął niedbale.
- To, że większość uczniów nie wróciła do Hogwartu, nie oznacza, że mamy obnosić się z listami od Harry’ego! Zapomniałeś, czego dotyczy ta korespondencja? - Hermiona nie wyglądała na zadowoloną lekceważeniem w głosie przyjaciela. Szczerze powiedziawszy, bardziej adekwatnym określeniem stanu ducha, który można było ujrzeć, jak w zwierciadle, w oczach dziewczyny, byłaby raczej „pełna złości irytacja pomieszana z pogardą”.
- Och, no przecież... Wiem, wiem. – Ron wolał nie ryzykować kolejnego wykładu na temat bezpieczeństwa i powagi sytuacji. Doskonale wiedział, jak jest poważna. – Rozumiem, tylko o tak nieludzkiej porze chce mi się niemiłosiernie spać... – Ronald Weasley miał wrażenie, że w oczach przyjaciółki rośnie odraza dla jego przyziemnych zmartwień. – Wiem, chcesz powiedzieć, że jestem żałosny, daruj sobie, Hermionooo...
Granger przewróciła oczami, ale nie skomentowała słów Weasleya. W końcu sam siebie podsumował, według jej skromnego zdania, całkiem słusznie.
Szybko przebiegła wzrokiem po treści listu, oczy jej zapłonęły, a policzki pobladły. Wyglądała na przestraszoną i podekscytowaną jednocześnie. Poczuła też, że jej serce wali w ściany mostka, jakby chciało wyrwać się na wolność. Podsunęła pergamin Ronowi, u którego ciekawość powoli zaczynała brać górę w walce z sennością.
- Och... – tylko tyle był w stanie wydać z siebie Weasley, gdy przeczytał treść wiadomości.
- Udało mu się – oznajmiła pełnym ekscytacji szeptem Hermiona, a potem nagle spoważniała. – Teraz Harry musi... Och, nawet nie chcę o tym myśleć!
- Czy uważasz, że przepowiednia dosłownie o tym, co ty masz na myśli teraz, Hermiono? – Ron wpatrywał się w przyjaciółkę, jakby od jej zdania zależało wszystko, włącznie z losem Harry’ego, a pobladł tak mocno, że z trudnością można było dostrzec drobne, ozdabiające jego twarz piegi.
- Myślę, że tak... – Gryfonka przełknęła głośno. - I mam ogromną nadzieję, że Harry będzie miał, jak zwykle, szczęście.
I że wykaże się dużo większym rozsądkiem i ostrożnością niż zazwyczaj – dodała w myślach.
Cień przepowiedni, która stawiała ich przyjaciela w jednoznacznej sytuacji i właściwie nie dawała mu wyboru, towarzyszył im przez cały czas. Ale dopiero teraz, po zniszczeniu przez Harry’ego ostatniego horcruxa, jej treść i wymowa nabrały konkretnych kształtów. Potter musi stanąć przed potężnym czarnoksiężnikiem i musi go zabić. Inaczej sam zginie. Proste i brutalne.
Tym razem to Ron przełknął ślinę i miał wrażenie, że przełyka pustynny piach.
- No wiesz, co innego zniszczyć horcruxa, nawet jeżeli jest dwumetrowym, wrednym wężem, zwłaszcza jeżeli się potrafisz się z tym wężem dogadać, a co innego stawić oko Samemu-Wiesz-Ko...
- Och, przestań z tymi cholernymi niedomówieniami, Ron! – Irytacja Granger sięgnęła zenitu, a Weasley zaniemówił. Nie dlatego, że zbeształa go tak ostro za brak odwagi w wymawianiu imienia Voldemorta. Hermiona generalnie nie używała przekleństw. Musiała być nie tylko zła. Musiała niepokoić się o Harry’ego tak samo jak on. Może nawet bardziej.
- Och, ja też się o niego boję, Hermiono – powiedział cicho i przez chwilę miał wrażenie, że przyjaciółka znowu go skrzyczy. Jednak dziewczyna jedynie potrząsnęła grzywa kasztanowych włosów, jakby chciała odpędzić od siebie złe przeczucia i cisnęła list, jak zwykle po przeczytaniu, w ogień. Płomienie zatańczyły wesoło, beztrosko trawiąc zapis zniszczenia ostatniego horcruxa Lorda Voldemorta.
~*~
- Draco jest mądry i wie, co jest dla niego dobre. – Severus wpatrywał się w Narcyzę, a kobiecie wydawało się, że widzi w jego oczach przewrotne rozbawienie. – Sam zdecyduje, czy chce mi pomóc w tej misji…
- Narażasz go – odrzekła niechętnie, ale wiedziała, tak samo jak wiedział to jej rozmówca, że młody Malfoy pójdzie z byłym nauczycielem i opiekunem. Ostatnio spędzali razem wiele czasu. Można by powiedzieć, że Snape zastępował chłopakowi zamkniętego w Azkabanie ojca.
- Mogłabym chociaż wiedzieć, po co go zabierasz? – spytała pani Malfoy bez większej nadziei na odpowiedź.
- Doskonale wiesz, że nie, Narcyzo – łagodnie odrzekł Severus. – Poza tym, chyba zdajesz sobie sprawę, że prędzej sam zginę, niż dam zginąć twemu synowi.
- Tak, wiem, ale po prostu się o niego boję...
Czarownica westchnęła i rozkazała jednemu ze skrzatów wezwać „panicza Malfoya”. Mimo strachu o jedynaka, ufała swojemu staremu przyjacielowi. W końcu Severus uratował życie jej syna. Draco wydawał się wychodzić z tego samego założenia. Po kilkutygodniowym buncie przeciwko Snape’owi zaczął rozumieć, co tak naprawdę się stało, co mogłoby się stać i co zrobił dla niego ten chudy, wysoki, surowy mag o nieprzeniknionym spojrzeniu.
Jedynie Bellatrix nadal nieufnie patrzyła na byłego Mistrza Eliksirów. I chociaż nie występowała już jawnie z oskarżeniami o zdradę, przyglądała mu się badawczo. Ale każdy wiedział, że jej niechęć wynikła już przede wszystkim z tego, że to właśnie Snape’a Voldemort darzył największym zaufaniem i dlatego ciągle szukała w nim jakiejś wady. Odwiedzała siostrę w weekendy i poświęcała kilka godzin jej synowi, ucząc go oklumencji, a Draco robił niesamowite postępy, czym zadziwiał ciotkę. Bellatrix już od dawna nie miała pojęcia, co kryje się w głowie jej siostrzeńca, tym bardziej nie miała o tym pojęcia Narcyza. Pani Lestrange dostałaby zawału, gdyby posiadła chociaż nikłe wiadomości w tym temacie, zwłaszcza wiedząc za czyją przyczyną zaszły takie zmiany w młodym śmierciożercy. Matka chłopaka natomiast padłaby zapewne jak rażona Avadą. Chociaż, między Merlinem a magią, Snape jedynie podtrzymywał naturalne zapędy Malfoya juniora ku pewnym zmianom światopoglądowym. Solidnie nad tym pracował i szczerze pomagał młodzieńcowi podjąć właściwe decyzje.
- Witaj, Draco. Mam nadzieję, że pójdziesz ze mną... pomóc mi załatwić pewną sprawę. – Severus przywitał Dracona, a teraz oczekiwał na jego odpowiedź.
- Doskonale dajesz sobie radę sam – odrzekł ironicznie Malfoy i popatrzył uważnie na Snape’a.
- Możliwe, ale - odchrząknął lekko - on ufa tobie bardziej niż mi.
Draco się uśmiechnął i lekko skinął głową, a jego matka zachłysnęła się oddechem. Nie mogła uwierzyć, że Czarny Pan polega bardziej na jej synu. Przecież to Snape był najbardziej zaufanym sługą. Nie przyszło jej też do głowy, że mogli mówić o kimś innym.
- Narcyzo, Draco wróci około północy i sam go odprowadzę pod bramę… nie marszcz się tak, nie robimy nic naprawdę niebezpiecznego.
- Nie musisz się ze mną aportować, nie potrzebuję niańki. – Malfoy skrzywił się lekko, a matka posłała mu pełne irytacji spojrzenie. – Nie martw się, mamo – dodał jeszcze uspokajająco.
- Chciałeś powiedzieć, że tobie nie ufa w ogóle i nienawidzi jak zarazy, ale skoro wolisz określać to w ten sposób... – powiedział Draco ironicznie, gdy byli już na zewnątrz, otulając się szczelniej. Był kwietniowy wieczór, na tyle chłodny, że nie należało jeszcze wieszać cieplejszych szat w szafie.
- Potter nigdy nie grzeszył rozsądkiem.
- Na jego miejscu też bym ci nie ufał. Na jego miejscu marzyłbym o tym, żeby cię ukatrupić.
- Potter lubi być w niewłaściwym miejscu, o niewłaściwej porze i uwielbia interpretować fakty opatrznie. I ta jego peleryna niewidka...
- Trudno się dopatrzyć pozytywnych aspektów, gdy widzi się, jak znienawidzony nauczyciel wysyła na tamten świat tego ulubionego.
Snape jedynie wzruszył ramionami.
- Starałem się mu wytłumaczyć, że jesteś po jego stronie, jakkolwiek niedorzecznie by to nie brzmiało, ale chyba nie potrafi tego zrozumieć – dodał Malfoy i sam wzruszył ramionami.
- Czarny Pan kazał sobie przynieść głowę Pottera na srebrnej tacy. – Starszy z czarodziejów odchrząknął. - Mam na to jeszcze dwie doby i cztery godziny, mam także nadzieję, że postaramy się, aby do tego nie doszło i żeby spadła inna głowa.
Draco lekko pobladł, ale nie dał po sobie poznać, że targnęły nim silne mdłości.
Już kilka miesięcy temu zadeklarował Potterowi pomoc i obiecał, że weźmie udział, chociażby symboliczny, w zlikwidowaniu Voldemorta. Na początku nie miał pojęcia, czemu Harry mu wierzy, dopiero później dowiedział się, że Gryfon widział wszystkie okoliczności śmierci Dumbledore’a. Draco zaś wyjaśnił mu, że jego pan robi się coraz bardziej niepoczytalny i wzbudza coraz większą grozę swoich poddanych. Stwierdził też, że wielu z nich nawet nie zdaje sobie sprawy, jak głęboko odetchną po jego śmierci. No i próbował wytłumaczyć, czego tak naprawdę chce Severus, ale Gryfon nieustannie zaciskał wtedy wargi, a jego wzrok wyrażał ból pomieszany z nienawiścią.
- Hogsmeade, przed Świńskim Łbem – rzucił jeszcze przez ramię Snape, nałożył kaptur głęboko na głowę, doskonale skrywając w jego cieniu twarz i się deportował.
Draco poszedł w jego ślady, ale deportował się przy sowiarni. Wiedział, że Severus na niego poczeka.
~*~
Harry znowu miał ten sen. Widział, jak Dumbledore opowiada mu o horcruxach, niemal zaśmiewając się przy tym do łez. Śmiech był obłąkańczy. Jak zawsze twarz Albusa zmieniła się w twarz Snape’a, który wyciągnął w jego stronę różdżkę i wrzasnął „Avada Kedavra!”. Ale zakończenie było inne. Kiedy leżał martwy, a Severus patrzył na niego z ironicznym uśmiechem, jego postać nagle znikła i znowu pojawił się Dumbledore.
- Nie zawsze coś jest tym, czym się wydaje, Harry, najbardziej zaś zaślepia nienawiść, ale nie martw się, zjedz dropsa.
Potter obudził się zlany potem i w konwulsjach. Nigdy wcześniej nie miał takich konwulsji. Doskonale wiedział, co go przeraża i dlaczego jego koszmary stają się coraz bardziej surrealistyczne. Bał się bezpośredniego starcia z Tomem Riddle’em. Bał się jak diabli.
Najbardziej sensowne z całego snu było ostanie zdanie, oczywiście pomijając uwagę o dropsie. Harry poczuł się dziwnie zirytowany na myśl, że Dumbledore nawet po swojej śmierci próbuje zmusić go do lubienia Snape’a. Inaczej przecież nie dało się odczytać wzmianki o nienawiści. Ale on nie potrafił przestać nienawidzić tego tłustowłosego sukinsyna, zwłaszcza, że ten drań okazał się Księciem Półkrwi, który mu tak pomógł na szóstym roku. I nie ręczył za siebie przy ewentualnym spotkaniu sam na sam z byłym nauczycielem eliksirów.
W okno zdezelowanego mugolskiego domiszcza, w którym się zainstalował i które urządził za pomocą magii, rozległo się ciche stukanie i omal nie krzyknął. Odgarnął jasne włosy z czoła i spojrzał w kierunku odgłosu. Mała, niepozorna sówka stukała dziobem w parapet. Harry wstał i podszedł do okna, po czym ostrożnie je uchylił, rozglądając się na boki. Właściwie, ostrożność była niepotrzebna. Jego tymczasowe mieszkanie było na zewnątrz zwykłą ruderą i prezentowało się dla każdego mugola tak samo ciekawie, jak „rezydencja” Voldemorta. Tylko czarodziej mógł wykryć pole magiczne, ale w okolicach Hogsmeade nikt nie zwracał uwagi na magię i specjalnie jej nie wypatrywał. W końcu miejscowość była magiczna. O swoim miejscu pobytu nie powiadomił nawet Dracona. Nie, żeby mu nie ufał, ale na wypadek gdyby Malfoy miał okazję się wygadać na torturach. Wszystko było możliwe przy takim fanatyku jak Voldemort. Przeszedł go zimny dreszcz na myśl o furii Toma po przeczytaniu jego listu. Ale ponieważ minęła prawie doba, a Draco nie doniósł o czystce i wielokrotnym mordzie Riddle’a na swoich poddanych, nie było chyba tak źle. Teraz jednak nie był taki pewny, czy Voldemort rzeczywiście nie dostał napadu furii. Ostano często go dostawał, a Cruciatus ścielił się gęsto. Avery wylądował na specjalnym oddziale Mungo obok rodziców Neville’a... List był właśnie od Malfoya, ale jego treść nie była drastyczna; Draco prosił go o przybycie do Hogsmeade na spotkanie, oznajmiając, że poczeka, ile trzeba. Harry odetchnął z ulgą.
O jedenastej w nocy do Świńskiego Łba wszedł młody, wysoki czarodziej, a kaptur jego szaty zasłaniał twarz. Gdyby ktoś mógł ujrzeć wyraźnie jego oblicze, zobaczyłby że jest szczupłe, o niebieskich, czujnie patrzących oczach, okolone jasnymi włosami. Mugolskie soczewki i peruka oraz odrobina makijażu na czoło. Doskonałe przebranie, niewykrywalne przez magię, bo nie mające z nią nic wspólnego. Przybysz podszedł prosto do ostatniego stolika w najciemniejszym kącie.
- Witam, Malfoy.
- Witam, Potter. Nie będę ukrywał, że nasz przyjaciel zażądał twojej głowy. Ma ją mieć najpóźniej po jutrze o północy... I będzie ją miał, tylko że... szczerze mówiąc, nie będzie to twoja głowa, zwłaszcza, że teraz wyglądasz inaczej.
- Doceniam twoje wysublimowane poczucie humoru, ale lepiej powiedz jaki masz plan.
- Jaki mamy plan. Aż tak łebski nie jestem. – Draco z premedytacją zignorował sarkazm rozmówcy. Nienawiść do Snape’a i uprzedzenie do niego były zbyt głęboko zakorzenione w duszy Harry’ego, aby można było z nimi walczyć, a tym bardziej wygrać. Do pewnego stopnia potrafił to zrozumieć. Severus też to rozumiał, dlatego czekał na Malfoya juniora w jednym z obskurnych pokojów do wynajęcia, które miał do zaoferowanie Świński Łeb.
- Wolę myśleć, że to twój osobisty pomysł. – Głos Pottera zabrzmiał bardzo szorstko i nieustępliwie, a Draco postanowił ustąpić, bo po prostu nie było innej rady.
~*~
Następnego wieczoru Severus przywołał na twarz najbardziej uroczy uśmiech, jaki miał w repertuarze i zapukał do drzwi Bellatrix Lestrange.
- Czego chcesz? – spytała niechętnie.
- Chcę się z tobą pojednać i wbić ci do tego zakutego łba, że jestem oddany Czarnemu Panu całym sercem.
- Przecież ostatnio nic na ten temat nie mówiłam. – Lestrange skrzywiła się teatralnie, ale wpuściła Severusa, który wyjął zza połów szaty butelkę czerwonego wina.
– Widzę, że nadal przyglądasz mi się trochę... krzywo. Chardonay, pięćdziesięcioletnie, pół wytrawne, takie jak najbardziej lubisz. Nie wypomnę ci, że to produkt mugolski.
- Mam to przyjąć?
- Nie, masz mnie wysłuchać i się ze mną napić. Może coś z tego będzie...
- Snape, doprawdy... Ty mnie uwodzisz? – Ciężkie powieki czarownicy odsłoniły jej szeroko otwarte z zaskoczenia oczy. Roześmiała się gardłowo. – Prędzej uwierzę, że chcesz mnie otruć.
- Po co? I tak to mi Czarny Pan ufa najbardziej. – Nie mógł powstrzymać się od drobnej złośliwości, ale wzruszył ramionami, a jego twarz przybrała łagodny wyraz. – I naprawdę uważasz, że gdybym chciał cię otruć, przychodziłbym do ciebie z tym? Tak po prostu...
- To po co przyszedłeś?
- Już mówiłem. Powinienem też dodać, że przy okazji możemy opić zbliżającą się śmierć Pottera. Już niedługo. – Zmarszczył brwi i na chwilę zamilkł. - Jestem mu oddany, tak samo szczerze jak ty. Dlaczego nie potrafisz tego zrozumieć?
Wzruszyła ramionami. Tak naprawdę nie chodziło o to, że mu nie ufała. Rozwiał już jej obawy prawie doszczętnie. Musiała przyznać sama przed sobą, że zazdrości Severusowi tego, jak blisko jest z Czarnym Panem. Bardzo zazdrości. Poza tym czarnooki naprawdę wyglądał tak, jakby chciał całkowicie pogrzebać topór wojenny.
- Daj to wino, Snape, napiję się z tobą. Ale zapomnij, że coś z tego będzie.
Kiedy godzinę później Severus otworzył Draconowi, zobaczył przed sobą nieco przestraszonego i bardzo bladego chłopaka ze srebrną tacą, ściśniętą szczelnie w dłoniach.
- Uch, myślałem, że otworzy mi ciotka, a potem zje mnie na deser, uprzednio pokazując twoje zwłoki malowniczo rozbryzgane po ścianach i podłodze... - Och, Draco. Czemu we mnie nie wierzysz? Narkotyki, eliksir wielosokowy i krótki miecz pod szatą. To wszystko, czego było mi trzeba. No i odrobiny sprytu.
- Ale nie byłeś pewny, czy eliksir który przyjąłeś zniweluje działanie mugolskich oszałamiaczy.
- Zawsze jest jakieś ryzyko. – Snape przepuścił chłopaka w drzwiach.
- O Merlinie! – stęknął Malfoy, wszedłszy do salonu.
Z zakrwawionego stołu patrzyły na niego jasnozielone oczy Pottera, rozwarte w zdziwieniu. Młodzieniec wolał nie wiedzieć, co stało się z korpusem.
- Tylko nie zwymiotuj – chłodno upomniał go Severus.
- Zaczynam się ciebie bać.
- W sumie... będzie mi jej brakowało, wiesz? Chociaż teraz mam inne zmartwienie, trzeba sprawić za pomocą czarów, żeby ta głowa jak najdłużej była głową Zbawcy Ludzkości. Polej ją tym eliksirem, Draco.
- Czemu ja? – Malfoy miał nadzieję, że zbytnio nie jęczy.
- Jeszcze rok temu marzyłeś o mordowaniu w służbie Czarnego Pana, a teraz nie chcesz oddać posługi ostatniego namaszczenia głowie swojego największego wroga? – spytał ironicznie Severus i wcisnął w dłoń chłopka fiolkę z brunatnym płynem. – Lubisz eliksiry, wprawiaj się. Później, w nagrodę, dam ci przepis na ten utrwalacz – dodał z krzywym uśmiechem.
- Nie mogę się doczekać.
~*~
- Potter powinien być niedługo...
- To dobrze. Czarny Pan jest zadowolony.
- To dobrze. Co zrobił z... trofeum? I czy naprawdę się nie pozna? No i okulary... – Draco skrzywił się lekko i zatrząsł, gdyż noc była zimna, a cmentarz nie był wymarzonym miejscem na spotkanie.
- Nie wiem, co zrobi i nie chce wiedzieć, i nie pozna się – Severus dosłownie wyszczerzył zęby w triumfalnym uśmiechu. – Nie przez pierwsze dwie godziny, a to aż nadto. Jeżeli zaś chodzi o okulary, powiedziałem, że się roztrzaskały, a zresztą po co mu okulary? Dostał to, co chciał. Głowę Pottera na srebrnej tacy... Docenił moje poczucie humoru i to, że wykonałem jego rozkaz z, jak to określił, „sympatyczną dosłownością”. Śmiał się, oczywiście dość upiornie. Zgodnie z prawdą oznajmiłem, że reszta ciała została zniszczona. No dalej, nie patrz tak, tylko pij.
- A czy to naprawdę konieczne?
- Nie obraź się, ale nie jesteś w oklumencji tak dobry jak ja. Jesteś rewelacyjny, rozbiłeś w kulawego hipogryfa ciotkę, która jest mistrzynią, ale ani ciotka, ani ja nie jesteśmy nim Uwierz mi, do tego sukinsyna trzeba ogromnie dużo praktyki. Przyda ci się każda pomoc.
Pomimo, że kilkakrotnie przyjął eliksir zakłócający percepcję magiczną... o działaniu długofalowym – dodał w myślach i poczuł tą słodką satysfakcję, którą czuł zawsze, gdy udało mu się ulepszyć jakiś wywar.
- W takim razie wznieśmy toast za powodzenie Pottera.
~*~
Harry zamknął oczy i poddał się chłodnemu podmuchowi wiatru, który go orzeźwił i ukoił skołatane nerwy. Nie miał na sobie przebrania. Już mu było niepotrzebne. Czarna szata łopotała na wietrze z peleryną niewidką wciśniętą w najgłębszą kieszeń. Miał ogromną nadzieję, że się uda, i tej nadziei się trzymał. Policzył do trzech i po chwili był już na tym samym cmentarzu, na którym zginął Cedric. Na tę myśl wzdrygnął się i otrząsnął. Skupił się na przepowiedni i na tym, że, w rezultacie zdarzeń sprzed prawie dwóch lat, jego przeciwnik nie zna jej do końca. Wtedy na pewno by już nie żył. Spokojnie ruszył w stronę rozpadającej się rudery na samym końcu cmentarza, do którego nikt nie zaglądał i na który nikt nie zwracał uwagi.
- Chwała czystej krwi – wyszeptał, krzywiąc się przy tym, a przed jego oczyma na miejscu zdezelowanej szopy pojawił się mroczna, strzelista twierdza, czarniejsza od otaczającej ją nocy, zaś drzwi z mosiężną kołatką w kształcie spleconych głów węża i smoka uchyliły się na oścież.
I wtedy poczuł, że ktoś za nim stoi i usłyszał trzask łamanej stopą gałązki. Odwrócił się błyskawicznie, prawie nie myśląc nad ruchami i wyciągnął różdżkę.
- Nie ruszaj się – syknął.
- Uspokój się Potter, to tylko ja.
Harry zamarł. Patrzył na wysoką, zakapturzoną sylwetkę i usłyszał głos, którego nienawidził tak bardzo, że nie potrafił tego opisać. Próbował pomyśleć, że Snape przecież mu pomógł; przynajmniej tak twierdził Draco, ale to nic nie dawało. I jeszcze arogancko śmiał twierdzić, że to „tylko on”.
- Tylko ty? – spytał jadowicie. – Tylko, morderco? Nie zbliżaj się nawet na krok.
- Potter, ty nic nie rozumiesz! - Harry miał wrażenie, że Severus potrząsnął głową, jakby coś do niego dotarło dopiero teraz. Ale to nie obchodziło zielonookiego. Liczyła się tylko paląca nienawiść. Głos rozsądku, który próbował mu powiedzieć, że Severusa na pewno by za sobą nie usłyszał, ani nie wyczuł, bardzo szybko z nią przegrał.
- Rozumiem aż za wiele, Snape. Rozumiem, że zamordowałeś człowieka, który ci pomógł i ufał ci jak własnemu synowi, może nawet traktował jak syna. – Potter nie krzyczał, prawie szeptał i ten cicho, pełen zajadliwej pogardy i wściekłości szept przerażał jego samego. Prawie nic nie widział przez łzy. - Zabiłeś go, gdy był słaby i bezbronny, sukinsynu.
Mężczyzna zrobił jeden, jedyny krok i to wystarczyło.
- Avada Kedavra! – te słowa same wyrwały mu się z ust, zielony błysk go oślepił i po kilku sekundach Snape był martwy. Po prostu leżał bezwładnie na ziemi, pięć metrów dalej, niż stał przed chwilą, odrzucony siłą zaklęcia. Jego ciało wyglądało dziwnie niezdarnie, a Harry nie zastanawiał się, dlaczego Severus tak po prostu dał się zabić. Był zbyt zaskoczony (bardziej zaskoczony niż przestraszony) tym, co zrobił. Odwrócił się i otarł łzy. Skoro zrobił to raz, zrobi po raz drugi. Wszedł w otwarte drzwi, które zamknęły się za nim z cichym szczęknięciem, i ruszył ciemnym korytarzem. Kiedy szedł, zawieszone na ściennych kandelabrach świece zapalały się nikłym płomieniem, oświetlając mu drogę. Kiedy mijał kolejne pary świec, gasły te, które zostawił za plecami.
Omal nie krzyknął, gdy pojawił się przed nim, niewiadomo skąd i kiedy, Draco Malfoy z palcem na ustach.
- Posłuchaj, bardzo cicho pójdziesz za mną, Potter, zostaniesz pod drzwiami. Wejdziesz do... sali tronowej, kiedy dam ci znak. – Mówiący uśmiechnął się w duchu na myśl o nazwie ponurego pomieszczenia, w którym urzędował Voldemort.
- „Sali tronowej”? – Mimo napięcia, Harry nie mógł ukryć zaskoczenia i niesmaku, słysząc to określenie.
- Potter, skup się na rzeczy najważniejszej. – Draco zmarszczył z irytacją brwi. – Chociaż raz zachowaj się dojrzale, a nie jak bachor.
Coś Harry’emu w tej wypowiedzi Malfoya nie pasowało i coś mu nie pasowało w jego chłodzie i pewności siebie; Draco też powinien być zdenerwowany. Ale to skojarzenie przypisał zielonooki skupieniu misji, którą miał do wykonania i rozkojarzeniu tym, co zrobił przed chwilą. Zabił człowieka. Co prawda, tym człowiekiem był Snape, ale...
Poszedł za Draconem, aż trafili do ogromnych, mosiężnych drzwi, nieznacznie uchylonych. Po głowie Harry’ego cały czas trzepotała się, jak zraniony ptak, myśl, że przed chwilą dokonał morderstwa. Za chwile miał zabić po raz drugi, ale to... to było jego przeznaczenie; albo on albo Voldemort; Snape był zupełnie inną historią. Otrząsnął się i siłą woli nadał swoim myślą określony kierunek: zabić czerwonookiego i skończyć tą bezsensowną wojnę. Blondyn wszedł, a on czekał przed drzwiami, ściskając różdżkę, i przygotowany na niepowodzenie; co prawda Draco mówił mu, jak jest fantastyczny w oklumencji, ale zawsze lubił się przechwalać. Teraz stał i czekał, nie słysząc nawet tego, co mówili za drzwiami Tom i Malfoy. Usłyszał tylko krótkie Crucio z ust Voldemorta, zapewne karę za zakłócenie spokoju i nieplanowane przybycie. Nie miał pojęcia, że Draco oznajmił swemu panu iż ma dla niego niezwykły i bezcenny dar; wtedy pewnie roześmiałby się sardonicznie.
Gdyby ktoś mu później kazał opowiedzieć, jak to się stało, Harry pewnie by nie potrafił wszystkiego sprecyzować i określić. Jedyne, co pamiętał, to jak Malfoy otworzył przed nim mosiężne odrzwia i jak czerwone oczy bestii wbiły się w niego. I doskonale pamiętał wraz tych oczu. Szok i niebotyczne zdziwienie, które ułamek sekundy później oddały pole nieopisanej wściekłości. Ale ten ułamek sekundy wystarczył. Zanim Voldemort wzniósł swoją różdżkę, Harry wrzasnął potężnie i niemal rozpaczliwie „Avada Kedavra!”, a chwilę później obaj z Draconem patrzyli na zdobiące podłogę zwłoki. Siła zaklęcia cisnęła Tomem Riddle o ścianę i teraz, gdy leżał, w kąciku jego warg pojawił się cieniutki strumyk krwi.
Wszystkiemu przyglądała się, z martwą obojętnością, głowa spoczywająca na srebrnej tacy, umieszczonej na mahoniowym stole na środku sali. Stan otępienia, w którym Harry się w tamtej chwili znajdował, sprawił, że nie poczuł grozy, gdy spojrzał na tę głowę. Przyjął ten widok z zimną obojętnością. Tak samo zimno i obojętnie zabrzmiał głos, który usłyszał po chwili:
- Chyba powinieneś udać się do Hogwartu i opowiedzieć o wszystkim McGonagall. Wychodzi się bez problemu. Poza tym pewnie Weasley i Granger też chcieliby dowiedzieć się o twoim bohaterskim wyczynie... Ja dołączę do ciebie za jakąś godzinę.
- Chyba tak, chyba powinienem – Harry popatrzył apatycznie w szare oczy, ignorując ukłucie podejrzliwości, ale był tak zmęczony, tak wyczerpany, że nie chciał się nad niczym zastanawiać, nie teraz.
Wyszedł, odetchnął zimnym, ożywczym powietrzem i aportował się w Hogsmeade. Nawet nie zwrócił uwagi na leżące na poszyciu ciało, nie miał na to większej ochoty. Drogę do Hogwartu przebył jak w malignie, a gdy dotarł na miejsce trawiła go już wysoka gorączka. Nie pamiętał, kto go wpuścił, a przytomność odzyskał na drugi dzień w Ambulatorium.
~*~
- Harry, jak się czujesz? – Hermiona z troską odgarnęła czarny kosmyk jego włosów. – McGonagall opowiedziała przy śniadaniu, że wróciłeś cały w gorączce i nieprzytomny, ale jak widzę Pomfrey doprowadziła cię już do porządku. – Uśmiechnął się blado po tych słowach. – Mówiłeś coś, że już po wszystkim...
- Udało ci się Harry, udało się? – chciał wiedzieć Ron, ignorując zmarszczone brwi Pomony.
Potter pokiwał głową i westchnął.
- Tak, już po nim.... Snape’a też zabiłem – wyszeptał, gdy pielęgniarka zniknęła na zapleczu. – Nie mogłem... On... nie mogłem mu wybaczyć.
- Rozumiem... – Hermiona, pomimo szoku, popatrzyła na niego z troskliwą wyrozumiałością.
- Należało mu się - burknął Ron, a Granger nawet go nie strofowała. Strata Dumbedore’a dla każdego nich była bolesna, ale nawet nie w połowie tak dotkliwa jak dla Pottera.
Siedzieli w milczeniu przez kilka chwil. Ron i Hermiona rozumieli, że Harry nie jest jeszcze gotowy opowiedzieć tego, co się stało, a on przyjął to z wdzięcznością.
- Idźcie już, on musi jeszcze pospać – oznajmiła pani Pomfrey i wskazała Gryfonom drzwi.
Harry przyjął eliksir na sen bez snów bez utyskiwania.
~*~
Następnego dnia rano pielęgniarka pozwoliła mu iść na wspólne śniadanie. Był jeszcze zmęczony i przytłoczony wszystkim, co go spotkało, ale ucieszył się, że może zjeść razem z przyjaciółmi. Niepokoił go tylko brak Draco Malfoya. Miał przecież przybyć niedługo po nim, a Harry obiecał zaświadczyć, że bardzo mu pomógł. Pomyślał jednak, że Ślizgon, być może, jest u siebie w dormitorium.
Podczas śniadania, jak zwykle, wpadła chmara sów i pozostawiła korespondencję dla uczniów. Harry ze zdziwieniem odebrał list zaadresowany do siebie, który dostarczył szary puchacz. Otworzył i zaczął czytać. Najpierw po prostu marszczył brwi, ale w miarę, jak jego oczy śledziły tekst, twarz stawała się coraz bardziej szara i wyrażała coraz większą grozę.
Nie mógł uwierzyć, po prostu nie mógł uwierzyć, chociaż przez cały tamten wieczór coś w jego głowie mówiło, że wszystko dzieje się nie tak jak powinno. Że jest zbyt łatwo, zbyt prosto, że to coś więcej niż fart.
Drogi Harry
Na wstępie chcę zawiadomić Cię, że Narcyza Malfoy rozpacza ogromnie po swoim jedynym synu, obiecała też pomścić go w odpowiedni i bardzo bolesny sposób.
Chcę Ci także podziękować, że pomogłeś mi wyeliminować coraz bardziej fanatycznego Czarnego Pana. Z czasem bardzo mu się pogorszyło zdrowie psychiczne i w pewnym momencie zacząłby nas całkiem bezmyślnie wybijać. Nas, tak szczerze mu oddanych i tak miłujących wspólną sprawę. Powiedz, czy to nie byłaby ogromna strata dla świata czarodziejskiego?
Zapewniam Cię, że Twój wysiłek nie pójdzie na marne i doprowadzę, rozpoczęte przez mego poprzednika dzieło, do samego końca.
Na zawsze Twój, Półkrwi Książe.
PS: Jak sam zapewne wiesz, eliksir wielosokowy, to pożyteczna rzecz.
Harry upuścił list i zamknął oczy. Myśli w jego głowie wirowały jak opętane, a poszczególne klocuszki wskakiwały na swoje miejsce.
Dumbledore z jego snu, mówiący o zaślepieniu i o tym, że nie wszystko jest tym czym się wydaje. Dziwne zachowanie Snape’a i dziwne zachowanie Malfoya, które zignorował, bo był zbyt przejęty tym, co miał zrobić i zbyt zaślepiony nienawiścią do Severusa Snape’a. Eliskir Wielosokowy.
Dobry, kochany Dumbel chciał mu pomóc nawet po śmierci, a on nie skorzystał z ostrzeżenia...
Zabił Draco Malfoya. Zabił kogoś, kto na to absolutnie nie zasłużył.
Poczuł się dziwnie nierealnie. Było mu słabo i niedobrze.
To nie może być prawda, to nie jest prawda – powtarzał w myślach.
Ale to była prawda; na podłodze leżał namacalny dowód jego straszliwego błędu.
Hermiona uważnie patrzyła na Pottera. Wyglądał jakby postarzał się o dziesięć lat i jakby za chwilę miał stracić przytomność.
- Co ci jest, Harry? – spytał niepewnie Ron, a ona podniosła drżącymi rękami list.
Nie musiała czytać całości, wystarczył podpis nadawcy. Krzyknęła cicho i zasłoniła dłonią usta, a Ron, biały jak płótno, czytał jej przez ramię.
Minutę później piękna płomykówka przyniosła Hermionie Proroka Codziennego. Na pierwszej stronie było doniesienie o śmierci Sami-Wiecie-Kogo i końcu wojny, ale ona nawet nie zwróciła na to uwagi.
Harry powoli wstał i wyszedł z Wielkiej Sali. Poruszał się nieco chwiejnym krokiem. Nikt go nie zatrzymał.
KONIEC
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Angel
Opiekun Gryffindoru
Dołączył: 19 Cze 2006
Posty: 465
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/4 Skąd: z magicznego ogrodu
|
Wysłany: Wto 16:32, 11 Lip 2006 Temat postu: |
|
|
Hmmm.... Dość zaskakujące opowiadanie. Jednak z drugiej strony mozna było sie tego spodziewać po Severusie i głupim Potterze. Żal mi Dracona, nic chłopak nie zawinił, wręcz przeciwnie i zginął, bo Potter nie umiał nad sobą zapanować.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Alimanda
Członek Wizengamotu
Dołączył: 27 Lip 2006
Posty: 547
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/4
|
Wysłany: Pią 21:44, 28 Lip 2006 Temat postu: |
|
|
Tak,Draco w niczym nie zawinił,nie zasłużył więc na śmierć.Ale opowiadanko całkiem,całkiem.Podobało mi się bardzo i oczekuję na więcej fanfików Twojego autorstwa. Formy się czepiać nie będę bo to nie forum Mirriel, a poza tym ja się nie mam do czego przyczepić.Za całość 6.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
|