Forum Lochy
Gdzie Snape mówi dobranoc...
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy  GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Los bohatera (całość)

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Lochy Strona Główna -> Fanfiction
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Szarooka
Mugol



Dołączył: 11 Cze 2006
Posty: 5
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/4

PostWysłany: Nie 19:41, 11 Cze 2006    Temat postu: Los bohatera (całość)

Tekst z nieudanego pojedynku na Mirriel

Warunki pojedynku:

Tytuł: Los bohatera
Gatunek: proza, raczej na poważnie, może (nie musi) być z lekkim uśmiechem
Objętość: dowolna
Warunki: powinno pojawić się zdanie "Złego licho nie bierze", przynajmniej jeden bohater kanoniczny oraz jeden niekanoniczny, wózek (jakikolwiek)
Beta: brak



Los bohatera


Mężczyzna w szarym uniformie szedł korytarzem, pchając przed sobą wózek. Jedno z kółek wózka skrzypiało irytująco przy każdym obrocie. To był jego pierwszy dzień w nowej pracy. Nie był zachwycony tą posadą, ale miał na utrzymaniu żonę i dziecko, więc nie miał wyboru. Wydawałoby się, że jako charłak ma większe szanse na znalezienie pracy, jako że może jej szukać zarówno w świecie mugolskim, jak i czarodziejskim, ale to była tylko iluzja.
Świat mugolski zmagał się z rosnącym bezrobociem, ludzie przestawali być potrzebni, nawet jako tania siła robocza. Bo i po co, skoro ich własna magia wdzierała się siłą we wszystkie obszary ludzkiego życia? Mugolska magia. Technika. Jedni nazywali ją błogosławieństwem – ci mieszkali w dużych skomputeryzowanych domach, jeździli skomputeryzowanymi samochodami, posiadali mniejsze lub większe skomputeryzowane przedsiębiorstwa. Inni, a była ich większość, nazywali ją przekleństwem. Nie mogli nazywać jej inaczej, gdy nie mieli gdzie spać lub gdy odejmowali sobie od ust ostatni kawałek chleba, aby oddać go własnemu dziecku. Byli też tacy, którzy nie nazywali jej w ogóle. Zdawali się jej nie zauważać, mimo, że każdego dnia korzystali z jej zdobyczy, obojętni na narastające między „błogosławionymi” a „przeklętymi” konflikty, po prostu żyli. Obojętność kończyła się w momencie, gdy zrządzeniem losu, szczęśliwym lub, częściej, złośliwym, odnajdowali się nagle po którejś ze stron.
Wśród mugoli nie było miejsca dla charłaka. Nie było go także wśród czarodziejów, którzy traktowali go jak ułomnego. Nie chcieli go, nie był im potrzebny. Tylko dzięki dobroci serc, a raczej litości nielicznych, tacy jak on mieli szansę na normalne życie. Normalne. Jako sprzątaczki, odźwierni czy służący, popychani przez wszystkich, traktowani czasem gorzej niż skrzaty domowe, wyśmiewani.
Egzystował, zawieszony pomiędzy dwoma światami, niechciany w żadnym z nich. To dla swojej Helen wstawał każdego ranka, od ponad dwóch lat. A teraz była jeszcze malutka Agnes, śliczna, ciemnowłosa jak jej matka. To one dawały mu siłę.

Kółko przestało skrzypieć. Wózek zatrzymał się przed jednymi z białych drzwi korytarza. Mężczyzna zapukał.
– Wejść! – dobiegł ze środka przytłumiony głos, dziwnie przypominający warknięcie. Drzwi otworzyły się. Światło z okna umieszczonego naprzeciwko w pierwszej chwili oślepiło męzczyznę, którego wzrok zdążył się przyzwyczaić do półmroku korytarza. Zmrużył oczy, aby móc rozejrzeć się po pomieszczeniu. Pokój był średniej wielkości i podobnie jak pozostałe, które miał okazję dzisiaj widzieć, miał kremowe ściany. Był idealnie symetrycznie urządzony względem niewidzialnej linii łączącej drzwi i okno. Po każdej ze stron znajdowało się łóżko, wezgłowiem skierowane do ściany tak, aby współlokatorzy mogli widzieć się wzajemnie. Przy każdym z nich stała mała szafka nocna, pomalowana na biało. Bliżej drzwi ustawiono dwie dwudrzwiowe szafy z jasnego drewna. Jedynym pojedynczym meblem w pokoju był umiejscowiony pod oknem kwadratowy stół. Przy nim stały dwa krzesła.
W łóżku po lewej stronie leżał białowłosy staruszek, patrząc nieprzytomnie w sufit.
– Nowy? – mężczyzna usłyszał pytanie. Spojrzał na łóżko znajdujące się po prawej stronie i starca o szarożółtych włosach, siedzącego na nim. Na kolanach miał mały stolik, na którym stała szachownica.
– Tak. Przyszedłem posprzątać. Nazywam się Dan... – nie dokończył, gdyż starzec wszedł mu w słowo. – Grasz w szachy? – przez twarz sprzątacza przemknął cień zaskoczenia, spowodowany pytaniem. Pomyślał, że staruszek wziął go za czarodzieja, ale to było niedorzeczne. Czarodziej – sprzątacz?
– Eee... trochę grałem jako dziecko, ale nie szło mi specjalnie dobrze – odpowiedział z lekkim zażenowaniem. Przypomniał sobie swego starego wuja, który jako jedyny nie dawał mu odczuć, że traktuje go jako kogoś gorszego. Sadzał go w wielkim, zielonym fotelu i cierpliwie tłumaczył zasady gry. Ale on nie był specjalnie pojętny, a wuj zmarł zanim nauczył go dobrze grać.
– No tak – starzec skrzywił się w ironicznym grymasie – mogłem się tego spodziewać. – Z powrotem pochylił głowę nad szachownicą. – Moje cholerne szczęście, chyba do końca życia przyjdzie mi grać samemu – mruknął pod nosem, na tyle jednak głośno, że mężczyzna go usłyszał.
– To chyba niedługo – odrzekł cierpko Dan, zanim uświadomił sobie, że za nieuprzejme zachowanie może wylecieć z pracy. Jednak, ku jego zdziwieniu, starzec, spojrzawszy na niego, wykrzywił usta w półuśmiechu, po czym wskazał na krzesło.
– Usiądź.

* * *

Chociaż pokój lśnił czystością i nie było potrzeby, aby sprzątać go częściej niż raz w tygodniu, Dan przyszedł następnego dnia. Zgryźliwy staruszek nie przyznałby się do tego, ale młody mężczyzna zauważył, że zainteresowało go to, co mówił o świecie mugoli i o świecie czarodziejów, o tym co się dzieje na zewnątrz. Przyszedł, aby kontynuować swoją opowieść. Przyszedł, bo było mu żal starca.
Podczas gdy Dan opowiadał, stary mężczyzna wciąż pochylony nad szachami, rozgrywał kolejną samotną partię. Co jakiś czas tylko kręcił głową i prychał. W pewnym momencie, gdy sprzątacz zrobił dłuższą pauzę, powiedział:
– Świat się zmienił. Czarodzieje się zmienili. Zmugolili się. Voldemort przewracałby się w grobie – gdyby go miał. Gdybym wiedział, że do tego dojdzie, poważnie bym się zastanowił po której stronie stanąć. Teraz założenia Voldemorta nie wydają się być takie głupie. Chociaż nawet jakby udało mu się pozbyć Pottera i tak pewnie wszystko by spieprzył.
Dan niewiele zrozumiał z tej wypowiedzi. Nie wiedział, kim był Voldemort, ani co zrobił, ale nie powiedział tego głośno. Zamiast tego, poprosił starca, aby opowiedział coś o sobie. Mężczyzna w zdziwieniu uniósł brew i popatrzył na swego rozmówcę. Jednak po dłuższej chwili milczenia, odpowiedział:
– Eliksiry. Jedyne, co miało dla mnie jakąś wartość. Byłem mistrzem wśród warzycieli. Kiedyś to była ceniona gałąź magii, a teraz... Poza takimi miejscami jak to, eliksirów w zasadzie się nie używa. Tylko te mugolskie, sztuczne farmaceutyki. Zresztą, nie mam już tej precyzji co kiedyś... Jestem stary. Pewnie wysadziłbym się w powietrze robiąc eliksir pieprzowy. – Mimo iż starał się, by jego wypowiedź brzmiała beznamiętnie, w jego głosie słychać było nutkę żalu. – Mogłem być kimś... Jedna, zła decyzja, cholerna decyzja, i całe życie z deszczu pod rynnę! Psi los! – Wściekłość i gorycz wzięły górę, przestał dbać o obojętny ton wypowiedzi. Opowiedział o swoim życiu, a im dłużej opowiadał, tym bardziej Danowi robiło się go żal. Jednak starał się tego nie okazywać, bo wiedział, jak boli cudza litość. Każdy charłak to wiedział.
– A jak to się stało, że pan się tutaj znalazł? – zapytał, gdy mężczyzna zakończył opowieść.
– A ty chciałbyś zdechnąć na ulicy? – To było pytanie retoryczne i sprzątacz o tym wiedział. Patrzył na swego rozmówcę, na jego pomarszczoną twarz, rzadkie, szare włosy, a myśli kotłowały się w jego głowie. Myślał o tym, co usłyszał – o tym, że losy starca są mu tak znajome, choć w zasadzie w ogóle nie przypominają jego własnych losów.
– Powinienem był zginąć dawno temu, ale jak mówią – złego licho nie bierze.... – powiedział po chwili starzec i spojrzał swemu rozmówcy w oczy. – Zastanawiasz się pewnie dlaczego ze sobą nie skończyłem? – Dan przełknął ślinę. Tak, zastanawiał się nad tym i było mu głupio, że stary odczytał jego myśli. Starzec patrzył przez chwilę na niego i nie odzywał się. – Z tego samego powodu, co ty – odrzekł w końcu. – I on. – zwrócił głowę w stronę drugiego łóżka. Białowłosy wpatrywał się w ścianę i skubał palcami kołdrę. Dan pomyślał, że musi zapytać warzyciela o jego współlokatora. Ale już nie dzisiaj. Przez chwilę siedzieli w ciszy, po czym młodszy mężczyzna wstał i powiedział cicho:
– Pójdę już. – Wyszedłszy na korytarz, oparł się o ścianę i pomyślał o Helen. Ona była jego powodem – od jakichś dwóch lat. Ale co było wcześniej, zanim ją poznał? Co było jego powodem przez lat trzydzieści?

* * *

Dan przerwał swoją opowieść w połowie zdania i skierował swój wzrok na przeciwną stronę pokoju. Białowłosy staruszek zaczął jęczeć i kręcić się na łóżku, tak, że prawie zrzucił kołdrę. Oczy miał otwarte, ale był jak w amoku. Jego twarz wykrzywiał grymas bólu. Sprzątacz wiedział już, że staruszek cierpi na nieznaną chorobę, będącą wynikiem czarnomagicznych klątw. Magomedycy nie potrafili go wyleczyć. Była to dziwna choroba. Mężczyzna był przytomny, ale zagubiony gdzieś we własnym, wyimaginowanym świecie. Danowi skojarzył się z autystycznym dzieckiem, które widział kiedyś w telewizji. Z tą różnicą, że mężczyzna co jakiś czas doznawał czegoś w rodzaju „przebudzenia” i wracał do rzeczywistego świata, by po kilku dniach znów odejść.
Młody człowiek wstał i podszedł do niego. Poprawił kołdrę i odruchowo położył swoją dłoń na dłoni starca, chcąc go uspokoić. Delikatnie ją głaskał i po chwili mężczyzna zamknął oczy. Gdy jego oddech unormował się, co oznaczało, że zasnął, Dan puścił jego rękę. Spojrzał na pooraną zmarszczkami twarz i odgarnął białe kosmyki włosów, wchodzące staruszkowi do oczu.
– Ma dziwną bliznę na czole. Wygląda chyba.... coś... jak wąż? – Odwrócił się i spojrzał na szarowłosego starca, który prychnął głośno z dezaprobatą.
– Wąż! Nie wiem czy bardziej obraziłeś Pottera, czy węża tym stwierdzeniem. – Dan spojrzał na niego pytająco, czekając na rozwinięcie myśli. – To błyskawica. Kiedyś – symbol, potem – przekleństwo, a teraz...Teraz to jest tylko zwykła blizna. – Młody mężczyzna patrzył wciąż na czarodzieja nic nie rozumiejąc. Ten wyczuł to, bo zapytał:
– Nic nie wiesz o drugiej wojnie, co? – westchnął zrezygnowany, nie oczekując pozytywnej odpowiedzi.
– Nawet moich rodziców nie było jeszcze wtedy na świecie. Wiem tylko, że była to straszna wojna i zginęło wtedy wielu ludzi, między innymi mój pradziadek... – Dan przerwał, bo starzec nagle odwrócił się od niego i zaczął czegoś szukać w szafce, stojącej koło łóżka. Pomyślał, że mężczyzna jest rozczarowany jego ignorancją. Już chciał wyjść z pokoju, gdy starzec odezwał się:
– Masz. Przeczytaj. – Wyciągnął w stronę sprzątacza dłoń, w której znajdowała się niewielka książka. Dan wziął ją i otworzywszy, spojrzał na tytuł – „Historia drugiej wojny”. Spojrzał na starca i kiwnął głową.
– Dobrze.

Wrócił po dwóch dniach, przeczytawszy uprzednio książkę. Zainteresowała go i dowiedział się z niej, o czym mówił starzec. Dowiedział się także kim byli obaj staruszkowie i jakie role odegrali w tej wojnie. Ale książka podawała tylko suche fakty, tymczasem uczestnik wydarzeń sprzed lat był o krok od niego i mógł opowiedzieć Danowi więcej. Zapukawszy, wszedł do pokoju.
– Profesorze... – Severus Snape podniósł głowę znad szachownicy i spojrzał na Dana. Jego twarz wykrzywiła się w dziwnym grymasie, który mało przypominał uśmiech, ale z pewnością był oznaką aprobaty. Skinął głową, co sprzątacz odebrał jako zaproszenie do rozmowy.

– Dobrze go Pan zna, tego... Pottera. Lubiliście się?
– My? My, mój drogi, całe życie się nienawidziliśmy. Gdyby nie przeróżne zobowiązania, już dawno pozabijalibyśmy się wzajemnie. To znaczy ja bym go zabił, bo Potter nie był specjalnie uzdolniony, jeśli chodzi o skuteczne rzucanie zaklęć. Nie wiem, jakim cudem mu się to wtedy udało, chyba przez głupotę, bo czy nie nazwałbyś głupotą rzucania na najpotężniejszego czarodzieja zwykłego... ale zresztą – machnął ręką – ta wężowa morda była tak zaślepiona władzą, że zignorowała podchody smarkacza. Zawsze brakowało mu przenikliwości, ale miał gadane i umiał utrzymać dyscyplinę. Widać nie wystarczyło. A Potter został bohaterem narodowym – starzec zaśmiał się gorzko. – Spójrz – ruchem głowy wskazał współlokatora – co czeka bohaterów. Starość w przytułku, gdzie jedynym towarzyszem jest twój największy wróg. Ironia losu.
Zapadła cisza. Po dłuższej chwili Dan nieśmiało zaczął:
– Jak do tego doszło? Nie chce mi się wierzyć, że nikt się nim nie interesuje. Przecież był sławny... miał przyjaciół...
– Większość zginęła w ostatniej walce albo krótko potem. Ci, którzy przeżyli przeważnie wyjeżdżali, choć kilku zostało. Przez jakiś czas trzymali się razem, ale w końcu i to się rozpadło, choć z tego, co wiem, jeszcze długo potem utrzymywali ze sobą kontakt. Ale to było dawno. Dziś już wszyscy nie żyją. Ostatni był, o ile dobrze pamiętam, Longbottom. Zeżarła go jego własna rosiczka – mężczyzna prychnął. – Jak widzisz, nie ma już nikogo. – Na moment zapadła cisza, przerywana niespokojnym oddechem śpiącego na drugim łóżku człowieka. – Zostaliśmy tylko my dwaj, nie znoszący się wzajemnie, skazani na swoje towarzystwo. – Ostatnie zdanie ociekało sarkazmem. Sprzątaczowi wydawało się jednak, że w głosie starca pobrzmiewał także smutek. Podniósł wzrok, chcąc na twarzy rozmówcy znaleźć potwierdzenie swoich przypuszczeń, ale odnalazł tylko szydercze spojrzenie czarnych oczu.
– Idź już – usłyszał chłodne słowa z ust starca. Patrzył jeszcze jak ten kładzie się do łóżka, odwracając się do niego plecami. Spojrzał też na łóżko obok, gdzie spał białowłosy, rozczochrany staruszek mamrocząc coś przez sen.

* * *

Kolejny dzień, kolejna rozmowa. Zaczął przyzwyczajać się do cynicznego starca i jego „nieobecnego towarzysza”. W zasadzie z sarkazmem spotykał się na co dzień, stało się to dla niego poniekąd „normalne”, że w głosach czarodziejów zwracających się do niego, czuć było ironię i pogardę. Jednak coś sprawiało, że do starego profesora nie czuł takiej odrazy jak do innych czarodziejów. Być może dlatego, że wiedział, iż nie tylko do niego, charłaka, Snape odnosi się w ten sposób, że z taką samą pogardą i dystansem traktuje wszystkich. Wystarczyło kilka rozmów, by się o tym przekonał.
Tym razem starzec był w gorszym nastroju niż zazwyczaj. Po krótkiej wymianie zdań, Dan wyszedł z pokoju, zawiedziony. Liczył na kolejną opowieść. Znalazłszy się na korytarzu, przypomniał sobie, że chciał zapytać profesora o coś ważnego. Nie chciał czekać, mimo iż wiedział, że może nie uzyskać odpowiedzi. Zostawił wózek i ruszył w kierunku, z którego przyszedł. Położył rękę na chłodnej, metalowej klamce i już zamierzał wejść, ale wstrzymał się. Cofnął dłoń, gdy usłyszał zgryźliwy głos Snape’a:
– No dalej, Potter, pij ten eliksir, bo wleję go w ciebie siłą. Mimo mojego wieku, wciąż jestem dość silny, żeby to zrobić. – Dan uśmiechnął się mimowolnie, gdyż oczami wyobraźni ujrzał dwóch wiekowych staruszków, siłujących się ze sobą. Po kilku sekundach, przebiło się przez drzwi, jedno, ledwie słyszalne słowo, wypowiedziane z pewnością nie przez profesora:
– Daj.
To zupełnie zaskoczyło Dana. Po raz pierwszy, odkąd rozpoczął tutaj pracę, Potter miał przebłyski świadomości. Powinien tam wejść. Chciał tam wejść. Wejść i porozmawiać z tym człowiekiem. Poznać jego życie z perspektywy niego samego, nie z perspektywy tego, na którego był „skazany”, ale kolejne słowa, dobiegające z pokoju, odwiodły go od tego zamiaru.
– Zagramy?
– Gram białymi...
– Jak zwykle, Potter, jak zwykle jasna strona, nawet w szachach...
– To jakie powinny być twoje pionki? – Zapadła cisza. Po chwili jednak Snape znów się odezwał, ignorując pytanie:
– Poszło ci lepiej niż ostatnio. Tylko osiem dni cię nie było, robisz postępy. Jak tak dalej pójdzie będę musiał cię znosić dzień w dzień.
– Snape... chyba nie sądziłeś, że dam ci umrzeć w spokoju? – w głosie Harry’ego słychać było nutę rozbawienia.
– Wiesz, Potter... – Sprzątacz nie usłyszał już riposty starego profesora. Oddalał się od kremowego pokoiku, pozostawiwszy pochylonych nad szachownicą staruszków samym sobie. Wolnym krokiem szedł w stronę swojego wózka. Nie chciał być intruzem. Nie chciał im przeszkadzać w rozegraniu partii szachów, burzyć specyficznego porozumienia pomiędzy nimi. Nie miał prawa, bo tylko to im pozostało.

KONIEC


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Rose Mary
Mugol



Dołączył: 04 Lip 2006
Posty: 4
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/4

PostWysłany: Wto 15:45, 04 Lip 2006    Temat postu:

Wow jestem zaskoczona. Snape i Potter razem grają w szachy. Ciekawe opowiadanko i niespotykany temat. Po raz pierwszy czytam o starości Pottera i Snape razem.......

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Lochy Strona Główna -> Fanfiction Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
Regulamin