Lafiel la Fay
Członek Wizengamotu
Dołączył: 04 Maj 2006
Posty: 576
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/4 Skąd: Lochy Severusa
|
Wysłany: Wto 13:00, 04 Lip 2006 Temat postu: Lustereczko,lustereczko,powiedz przecie...-Kitiara uth Matar |
|
|
Lustereczko, lustereczko, powiedz przecie...
Piękno jest jednocześnie kształtem czegoś i czegoś zasłoną, drogą i zbłądzeniem z tej drogi.
[Henryk Elzenberg]
To bardzo niebezpieczne zaglądać głębiej kobiecie w serce.
[Mikołaj Gogol]
Victoria wracała ze szkoły do domu. Jak zwykle szła przez park i zatrzymała się przed niezamieszkałą, starą rezydencją, która już dawno obrosła mchem. Stare domostwo nigdy nie przykuwało większej uwagi przechodniów, ale ona, Victoria, zawsze była wyjątkowo wrażliwym dzieckiem i nieodmiennie miała wrażenie, że ten dom musi mieć lokatorów. Parcela, na której mieściło się domostwo, przypominające wielkością ruin mały zamek, nie budziła zainteresowania mugoli z prostej przyczyny. Rzucono na nią czar, który powodował w przechodzących obojętność. Ale Tori, jak nazywał Victorię jej owdowiały ojciec, zawsze z zaciekawieniem przyglądała się temu miejscu. Miała dziwne wrażenie, że widoczny sto pięćdziesiąt metrów dalej dom próbuje ją oszukać. Nigdy nie odczuła pokusy wejścia na posesję, bo na rudowłosą dziewczynkę także działał czar otaczający rezydencję, zamieszkałą przez jeden z najznakomitszych rodów czarodziejskich Anglii, Walii i Szkocji. Działał i Victoria nigdy nie poczuła ochoty przejścia przez rozsypującą się bramę, która, w rzeczywistości, była okazałym ogrodzeniem wykonanym z największym gustem, o czym Tori wiedzieć nie mogła. Dobrze, że nie miała takiej pokusy, bo w domu zamieszkiwała pewna osoba zainteresowana ładnymi, niewinnymi dwunastolatkami. I bynajmniej nie chodziło o podziwianie ich urody, młodości i niewinności, a przynajmniej nie w konwencjonalny sposób.
***
Narcyza Malfoy zawsze była kobietą praktyczną, także w kwestii urody. Uchodziła za jedną z najpiękniejszych, jeżeli nie najpiękniejszą, czarownicę czystej krwi. Już jako mała dziewczynka zdawała sobie sprawę ze swojej nieprzeciętnej urody, a jako nastolatka wodziła mężczyzn za nos jak prawdziwa Lolitka. Potrafiła pogodzić wyrachowanie i uwodzicielski sposób bycia z wiktoriańską surowością życia osobistego. Nigdy nie była kobietą łatwą, nigdy nie dała się zdobyć żadnemu mężczyźnie poza własnym mężem, ale, aby osiągnąć jakiś cel, bez wahania przeradzała się z chłodnej damy w zmysłową kobietę, której spojrzenie kryło w sobie obietnicę. Nigdy nie spełnioną, ale jakże nęcącą obietnicę.
Narcyza była nie tylko praktyczna, była też rozsądna i potrafiła chłodno kalkulować. Dlatego już w wieku trzydziestu lat, gdy jej uroda była jeszcze w pełnym rozkwicie, postanowiła zabezpieczyć się na przyszłość. Wykorzystując zamiłowanie męża do Czarnej Magii (która bardzo często okazywała się przydatna) przewertowała ukryte w „drugiej”* bibliotece księgi w poszukiwaniu antidotum na proces starzenia i się nie zawiodła. Istniał pewien eliksir, który pomagał opóźnić pojawianie się zmarszczek i pozwalał starzeć się bardzo wolno i w piękny sposób. Narcyza podejrzewała, że jeszcze długo będzie przyciągać zachwycony wzrok mężczyzn i jej uroda będzie jej dobrze służyła w zdobywaniu tego, czego zechce. Wiedziała też, że nie grozi jej szybkie zwiędnięcie. Byłą czarownicą czystej krwi, a one starzeją się dużo wolniej od niemagicznych kobiet. Ale była przecież praktyczna, postanowiła więc pomóc naturze. Eliksir, o którym mowa, odkryła w księdze pod wiele mówiącym tytułem „Zakazane Mikstury”, gdzie był dokładnie opisany zarówno skład, jak i sposób dawkowania. Piękna nazwa tego specyfiku, Innocento Bello**, była tak zwodnicza jak tylko miano rzeczy być może. Jego receptura nie była zbyt kontrowersyjna, poza jednym wszakże składnikiem – krwią niewinnej, młodziutkiej dziewczyny. Eliksir, dla jak najdoskonalszego działania, należało zacząć stosować możliwie najwcześniej, ale też bez przesady, więc zalecany był wiek trzydziestu pięciu lat. Narcyza, zapoznawszy się ze składem i sposobem przyrządzania Innocento Bello, wzdrygnęła się lekko. Sposób ten na pewno nie był niewinny i kobieta z wyrafinowanym i dobrym gustem, pokroju pani Malfoy, nie uznała go także za piękny. Dlatego Narcyza, po przeczytaniu niezbyt złożonej, przynajmniej jak dla niej, procedury eliksiru, odłożyła księgę z niesmakiem na miejsce. Po tygodniu wróciła jednak do lektury już na spokojnie, z chłodnym, pragmatycznym nastawieniem. Mordowanie jej nie przerażało. Bała się za to stracić urodę, a raczej stracić pewność siebie i siłę, jaką jej ta uroda dawała. Poza tym, zabicie mugolki w dobrej sprawie, za jaką pani Malfoy uznawała zachowanie swoich walorów fizycznych przez jak najdłuższy czas, nie mieściło się w kategoriach zbrodni. Przynajmniej nie dla Narcyzy. Dla niej istniały jedynie mądre lub złe posunięcia. Jeżeli coś służyło jej osobiście, jej rodzinie, lub uprzywilejowaniu czarodziei czystej krwi, nie mogło być niczym złym. Poza tym niemagiczni powinni służyć tym, których Matka Natura i Bóg Ojciec obdarzyli większymi łaskami i względami.
Narcyza zastosowała się do instrukcji podanej w „Zakazanych Miksturach” i zaczęła warzyć i pić eliksir w wieku trzydziestu pięciu lat. Od tego czasu, czyli od lat pięciu, można ją było – idąc za słownikiem kryminologicznym – śmiało nazwać seryjną morderczynią. Aby zapas eliksiru mieć zawsze pod ręką i pić raz w tygodniu niewielką porcję pięciu łyków, należało zabić, mniej więcej, raz na pół roku. Narcyza w bardzo różny sposób zdobywała młode, niewinne mugolki. Najczęściej posługiwała się osobami trzecimi, na które rzucała Imperio i które dostarczały jej najważniejszego składniku eliksiru pod sam dom. Później obdarzała „winowajcę” Obliviate, zbytnio nie dbając o to, czy zaklęcie odbije się negatywnie na umyśle delikwenta. Mugolskiego delikwenta, oczywiście. Narcyza uśmiechnęła się z pobłażliwą pogardą, wyglądając przez okno. Mugole byli tacy łatwi w obsłudze.
Przyglądała się małej Tori. Dziewczynka, właściwie prawie dziewczyna, zaciekawiła ją. Niemal codziennie przystawała i spoglądała na ich domostwo. Według pani Malfoy, małą zesłał jej dobry los, który zawsze sprzyjał możnym tego świata. Tym razem nie musiała posługiwać się nikim dodatkowym. Wiedziała, że dziewczynka będzie przechodziła tędy w słoneczne, październikowe, piątkowe popołudnie. Kolejna porcja eliksiru była już prawie uważona. Należało tylko dodać ostatnią ingrediencję. Narcyza przywołała na twarz najłagodniejszy uśmiech na jaki było ją stać i zeszła na dół.
***
Victoria już miała odchodzić, ale kątem oka dostrzegła jakiś ruch i znowu spojrzała w kierunku posesji. Do bramy zbliżała się kobieca postać. Okalała ją długa, powłóczysta suknia, zapewne z bardzo drogiego materiału. Dziewczynka postawiła na atłas. Atłas tak czarny, że wpadał w granatowy odcień. Ciekawość trzymała Tori w miejscu, chociaż wewnętrzny, bardzo cichy głosik podpowiadał, aby jak najszybciej stamtąd odeszła. Kobieta w czarnej, atłasowej sukni podeszła do bramy.
– Witaj – jej głos był piękny; spokojny o miłym, niskim, lecz nie za niskim, tembrze.
Piękno głosu bladło przy niespotykanej urodzie nieznajomej. Tori wpatrywała się z zachwytem, ale i z lękiem, w stojącą przed nią postać. Z jednej strony chciała uciec, z drugiej trzymał ją w miejscu hipnotyczny wzrok i zapierające dech w piersiach piękno kobiety.
– Co tu robisz?
Victoria pomyślała, że to raczej ona powinna spytać nieznajomą, co robi tak ładnie i gustownie ubrana na zapuszczonym, nieprzyjemnych miejscu, ale odpowiedziała cicho:
– Wracam tędy ze szkoły.
Narcyza skinęła ze zrozumieniem głową, cały czas uśmiechając się delikatnie, lecz Tori zauważyła, że oczu kobiety ten uśmiech nie obejmuje. Niebieskie tęczówki przeszywały ją chłodnym, stalowym błękitem. Właśnie wtedy dziewczynka zrozumiała, że powinna była odejść nie oglądając się za siebie. Jej szare oczy pociemniały z dziwnego, nagłego lęku, ogarniającego paraliżem całe ciało. Piękna nieznajoma otworzyła zardzewiałą, niemal rozpadającą się bramę i podeszła do swojej ofiary. Tori nie zauważyła dziwnego patyka w ręku kobiety, bo zaintrygowało i przeraziło ją coś innego. Stara, zniszczona brama, która powinna protestować przed ruszeniem jej z miejsca, nie zaskrzypiała.
***
Victoria ocknęła się w jakimś osobliwym miejscu i czuła się dziwnie oszołomiona. Pamiętała tylko, że nieznajoma po otwarciu bramy powiedziała jakieś niezrozumiałe słowo, po którym ogarnęło ją błogie uczucie. Miała wrażenie, że nie musi myśleć, nie musi się niczym przejmować. Ma tylko słuchać tej pięknej pani i wszystko będzie dobrze. Dziewczynka nie miała pojęcia, że została potraktowana Imperiusem. Wydawało się jej po prostu, że zaraz po tym, gdy poczuła się tak dobrze i lekko, straciła przytomność i teraz się ocknęła. Ze zgrozą zauważyła, że jest rozebrana do naga i leży na łóżku. Nie przypominało ono takich mebli, do jakich przywykła. Było duże i wygodne, a jego wezgłowie było ozdobione jakimś fantastycznym wzorem. Pomieszczenie, w którym się znajdowała, wyglądało jak duża cela więzienna. Poza łóżkiem nie było tu żadnych mebli, tylko gołe, kamienne ściany. Wraz ze świadomością wrócił strach, a wraz ze strachem pojawiła się wola przeżycia tej dziwnej przygody. Victoria miała przeczucie, nie – ona wiedziała, że ta kobieta chce ją skrzywdzić. Nie miała pojęcia, dlaczego ją rozebrała i tu zostawiła, ale jej intuicja podpowiadała, że nie zamierza jej wykorzystać seksualnie, ale zrobić coś znacznie gorszego. Nie wiedziała, co i nie chciała się nad tym zastanawiać. Rozejrzała się i zauważyła, że obok łóżka, a raczej łoża, stoi jej plecak. Gorączkowo zaczęła szukać swojego telefonu komórkowego. Był. Było wszystko. Nic nie zginęło. W pierwszej chwili się ucieszyła, w następnej zrozumiała, że skoro wszystkie rzeczy zostały razem z nią, ta kobieta jest pewna, że nie uda się jej uciec. Nie było to pocieszające, ale Tori sięgnęła po komórkę z zamiarem zadzwonienia do ojca. Doskonale zdawała sobie sprawę, że jest w podziemiach koszmarnej, starej rezydencji. Chciała powiedzieć o tym tacie. Kobieta mogła być pewna, że Victorii nie uda się uciec, ale przecież psychopaci i przestępcy często nie myślą logicznie. Skąd Tori mogła wiedzieć, że Narcyza Malfoy nie jest psychopatką, tylko czarownicą o nieprzeciętnych ambicjach i całkowicie poprzestawianym systemem wartości, której moralność nie obejmowała poszanowania życia ludzkiego? No dobrze; poszanowania życia szlam i mugoli.
Drżącymi dłońmi włączyła komórkę, którą zawsze wyłączała na czas lekcji. Ekranik rozbłysnął i telefon się uruchomił, ale Tori nie mogła wybrać numeru do taty. Komórka nie reagowała. Z coraz szybciej bijącym sercem, Victoria spróbowała wysłać wiadomość tekstową. Udało się jej napisać SMS–a, ale nie mogła go wysłać. Nie było informacji o nieudanym transferze danych. Telefon po prostu się nie łączył. Ze łzami w oczach, Victoria spróbowała znowu zadzwonić. Zaczęła wybierać numery do cioci, wujka, znajomych, ale całkowicie bezskutecznie. Nie pojawiała się informacja o połączeniu, czy nawet próbie łączenia i dziewczynka zrozumiała, że znajduje się w miejscu, w którym telefon jest bezużyteczną zabawką. Z bezsilnym szlochem, przerażona i całkowicie bezradna, Tori cisnęła Nokią o ścianę.
***
Narcyza wzięła ze swojej sypialni srebrne naczynie na krew potrzebną do eliksiru. Wystarczyło do czekającej w jej małym, podziemnym laboratorium mikstury dodać ostatni składnik i zamieszać trzynaście razy, zgodnie z kierunkiem wskazówek zegara. Pani Malfoy uśmiechnęła się pod nosem. Nikt nie wiedział o jej małym hobby poprawiania urody. Mąż i syn byli przekonani, że jedynie eksperymentuje z różnymi eliksirami, co po części było prawdą, bo Narcyza zawsze lubiła warzyć magiczne mikstury. Kobieta wyjęła spod poduszki cienki, ostry sztylet w pochwie z ciemnego srebra i udała się do podziemi, aby skończyć przygotowywać kolejną porcję Innocento Bello.
***
Victoria płakała tylko przez chwilę. Potem wytarła łzy i zaczęła gorączkowo myśleć nad tym, jak się wydostać z tego miejsca, zwłaszcza, że nie wiedziała, w którym miejscu się znajduje. Poza tym była naga i musiała się w coś ubrać. Przeraził ją fakt, że telefon reagował tak dziwacznie. Jakby była w zaczarowanym, albo przeklętym miejscu. Jak piekło na przykład. Wzdrygnęła się. Stalowe drzwi otworzyły się i weszła kobieta, która ją porwała. Już nie wydawała się Tori taka piękna. Może dlatego, że fałszywie słodki uśmiech był teraz nieco drapieżny.
– Co mi chcesz zrobić? – spytała Victoria. Widziała w jej dłoni sztylet i srebrne naczynie, a w drugiej dziwny patyk. Miała silne, nieodparte wrażenie, że jej krzyk i wołanie o pomoc nic nie dadzą.
– Nic takiego – stalowo-niebieskie oczy wpatrywały się w Tori z mieszanką pogardy i podziwu. Dziewczynkę ogarnęło obrzydzenie, a jej strach jeszcze bardziej się nasilił. – Jesteś nie tylko ładna, ale piękna. I niewinna. Zawsze dokonywałam słusznych wyborów.
– Jesteś chora i zła – głos Victorii drżał ze strachu i złości. – Jesteś nienormalna. Nie dotykaj mnie! – krzyknęła ze wstrętem, gdy Narcyza dotknęła pieszczotliwie jej policzka.
– Silencio – pani Malfoy nie chciała się kłócić z Tori. Nie miała czasu, bo za godzinę rozpoczynała się proszona kolacja w gronie przyjaciół jej męża. Musiała jeszcze wydać polecenia skrzatom i się przebrać. – Mogłabym rzucić w ciebie Drętwotą. Ale po co? Jesteś małą, ale inteligentną osóbką i wiesz, że jeżeli będziesz się szarpać, będzie bardziej bolało.
Wraz z tymi chłodnymi i dziwnie łagodnymi słowami kobiety, która dysponowała niezaprzeczalną magiczną mocą, Victoria straciła nadzieję na ucieczkę. Tori nie wyrosła jeszcze z wiary w magię, ale nigdy nie przypuszczała, że może być ona tak okrutna. Patrząc jej w oczy, Narcyza wyjęła sztylet i podcięła oba nadgarstki Victorii. Dziewczynka pozwoliła jej na to. Nie dlatego, że nie chciała żyć i walczyć o życie. Była młoda i wrażliwa, ale także mądra. Rozumiała, że nic nie wskóra, a jedynie straci swoją godność.
– Twoja krew pozwoli mi przedłużyć własną młodość i zachować jak najdłużej urodę. Chyba zgodzisz się, że żona ważnego w naszym świecie, magicznym świecie, człowieka, musi dobrze wyglądać, prawda? – kobieta stała obok i obojętnie patrzyła, jak krew wsiąka w prześcieradło po obu stronach łóżka. – Zgodzisz się, że wy – niemagiczni – powinniście służyć czarownicom i czarodziejom. W końcu to my mamy władzę, jesteśmy silniejsi i żyjemy dłużej. Niektórzy w naszym świecie nie rozumieją, że jesteście niższym gatunkiem, gorszą, upośledzoną rasą ludzką, która zaśmieca świat. A skoro już zaśmieca, należy zrobić z niej użytek.
Victoria słuchała jej ze zdziwieniem i odrazą. Ze zdziwieniem, bo istniał świat magiczny. Z odrazą, bo składał się, tak jak jej świat, z ludzi dobrych i okrutnych.
Pogodzenie się z własnym cierpieniem, własną śmiercią było dla Tori trudne, ale nie niemożliwe. Tak samo jak śmierć jej mamy, która zginęła w wypadku samochodowym, gdy Victoria miała siedem lat. Tak samo, jak jej cichutka zgoda na uśpienie Ester – trzyletniej kotki, którą jej tato znalazł, gdy była jeszcze całkiem maleńka i która zachorowała na raka żołądka. Tori miała wtedy jedenaście lat i było jej bardzo trudno, ale wiedziała, że kotka cierpi. Dlatego sama powiedziała krzyczącemu na weterynarza ojcu, że Ester zasłużyła sobie na to, żeby spokojnie umrzeć. Wbrew pozorom, podobnie było teraz. Victoria zasłużyła sobie na to, żeby spokojnie umrzeć. Bez krzyku, bez dawania tej złej, zepsutej do szpiku kości kobiecie satysfakcji. Czuła ból, ale jej nie przerażał. Jej ciało powoli ogarniało osłabienie. Żałowała jedynie ojca, ale wiedziała, że jest silny i sobie poradzi.
Narcyza spojrzała w oczy dziecka i nagle zamilkła. Oczy Tori było pełne potępienia, pogardy i litości. Żadna z ofiar tak się nie zachowywała. Zresztą, Narcyza nie pamiętała dobrze żadnej poza pierwszą, delikatną, filigranową blondynką. Tamta też się nie rzucała, ale jej wzrok przywodził na myśl przerażone do obłędu, dzikie zwierzę. Wtedy pani Malfoy zabiła po raz pierwszy i czuła się dziwnie. Ale później, gdy już było po wszystkim, ciało zostało spalone czarcim płomieniem***, a krew uprzątnięta, całe napięcie minęło. A gdy okazało się, jak rewelacyjnie działa eliksir, wyrzuty sumienia ulotniły się niczym dym. Przez pierwsze godziny uroda uwidaczniała się niezwykle korzystnie, dlatego Narcyza starała się pić miksturę zawsze wtedy, gdy odbywały się jakieś przyjęcia, bale, czy spotkania towarzyskie.
Teraz zamarła, patrząc w oczy nastolatki. Wolałaby ujrzeć tam nienawiść, a jeszcze bardziej strach, nawet błaganie o litość. Ten wzrok ją poraził, bo był pełen wzgardy i litości wobec niej. Nagle zrozumiała, kogo widzi ta mała dziewczynka. Kim jest ona - Narcyza Malfoy. Potworem bez sumienia i uczuć. Szybko odrzuciła tą myśl, tak straszną, że niemożliwą do zaakceptowania. Serce zabiło jej mocniej i musiała się wysilić, aby skupić się na wykonywanej czynności. Krew należało zacząć zbierać do srebrnego naczynia, w momencie gdy serce zacznie zwalniać i skończyć pobierać przed ostatnim uderzeniem, zanim ofiara skona. Pani Malfoy zacisnęła zęby i położyła dłoń na klatce piersiowej dziewczynki. Robiła wszystko tak jak należy, ale wiedziała, że ta cholerna smarkula na nią patrzy i musiała naprawdę postarać się, aby jej ręce nie drżały zbyt mocno. Nie mogła spojrzeć na Victorię. Dopiero, gdy dziewczynka wydała ostatni oddech, odważyła się na nią rzucić okiem. Wyraz twarzy Tori nie uległ zmianie i Narcyza poczuła się tak, jakby odebrała siarczyste uderzenie w twarz.
***
Do samego końca „sprzątania” Narcyza zaczęła się uspokajać i przestały jej drżeć ręce. Wydając rozkazy skrzatom była już opanowana. Zanim wzięła kąpiel, ubrała się w szykowną, jedwabną suknię w kolorze butelkowej zieleni i zeszła na dół przywitać gości, całkowicie się uspokoiła. Wspomnienie było jeszcze żywe, ale już nie przerażało.
Gdy została przywitana oklaskami i komplementami, na jej twarzy pojawił się łaskawy, tak dobrze znany gościom, uśmiech. Jedynie nieznacznie bledszy niż zazwyczaj.
* biblioteka zamaskowana; odpowiednie hasło – zaklęcie powoduje, że książki widoczne dla wszystkich zostają zastąpione zupełnie innymi
** (wł.) niewinne piękno
*** płomień z dodatkiem specjalnego eliksiru, pod wpływem którego w ciągu kilku sekund spala ludzkie ciało; nie trzeba tłumaczyć, że jest wynalazkiem Czarnej Magii
Post został pochwalony 0 razy
|
|