natasza
Początkujący czarodziej
Dołączył: 18 Cze 2006
Posty: 85
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/4
|
Wysłany: Nie 23:02, 18 Cze 2006 Temat postu: Rogacz, czyli romansidło piekielne |
|
|
Poduszka przeleciała przez całe dormitorium i walnęła w poręcz łóżka Evy. Lily Evans była zła. Bardzo zła.
- Wiewióra, nie denerwuj się. – Martha, która właśnie weszła do sypialni, pokręciła z dezaprobatą głową.
- Jak mam być cierpliwa, do stu mandragor, jeśli nie potrafię zrobić tak prostej rzeczy? – Lilka była już bliska płaczu. – Nawet Potter i jego banda to umieją, a ja...
Martha usiadła obok Lilki i powiedziała w zamyśleniu:
- Chyba jesteś... To znaczy, nie zrozum mnie źle, ale ty... tego...
- Wykrztuś to z siebie, co ja?
- Tobie chodzi chyba właśnie o Pottera i jego bandę.
Rudowłosa już-już miała stanowczo odrzec „nie!”, ale... Martha za dobrze ją znała.
- Masz rację, po części. Wiesz o co chodzi? Ja po prostu się wstydzę, wiem, że on na mnie patrzy na Obronie i to jeszcze bardziej mi przeszkadza w skupieniu się. Te jego włosy... I dłonie, ma śliczne dłonie...
Przyjaciółka wywróciła oczami.
- Nie wiem co w nim widzisz. Zwyczajny podrywacz, do tego trzyma z Potterem. I to jego przezwisko... Kto normalny zgodziłby się na bycie „Łapą”?
Lily uśmiechnęła się leciutko.
- Wiesz, martwi mnie, że ranię Jamesa. Kiedyś bym się z tego cieszyła, ale teraz, kiedy jest moim kolegą... On już nie zaczepia Snape’a, wiesz przecież... Nie wiem dlaczego, ale jakoś mu dali spokój. No i... zrobił się miły, mówi do mnie Lily, a nie Evans, jak przedtem... on jest w porządku, chociaż się czasami nadal popisuje...
- Tak, tak, powtarzałaś to mnóstwo razy. I jaki to on kochany i wspaniały... to by pomyślał, swoja drogą, że on potrafi taki być, prawda? Jeszcze kilka miesięcy temu byś w to nie uwierzyła, moja droga. Ale, ale, do rzeczy, co chciałaś powiedzieć?
- Ja wiem, że on mnie bardzo lubi. I ja go lubię, podoba mi się, ale Syriusz... z nim to co innego.
Martha westchnęła i powiedziała:
- To masz, kobieto, niezły problem.
*
- No, dzieciaki, skoncentrujcie się. – Młody nauczyciel Obrony wyraźnie nie mógł sobie poradzić z siódmorocznymi.
Lily nie była zdziwiona – nawet Smithowi, nauczycielowi zielarstwa coraz trudniej było utrzymać ciszę w klasach siódmych. Po prostu – część z nich była pełnoletnia, czuli się wolni. I bezkarni również. Ale według Lily wielu z nich było jak dzieci. Zwłaszcza chłopcy.
- Przećwiczmy jeszcze raz zaklęcie Patronusa, teraz na tym tanterze. – Nauczyciel widowiskowo zerwał niebieską płachtę z klatki, stojącej przy katedrze. - Tanter to mały dementor, nie potrafiący jeszcze korzystać ze swojej mocy. Czujemy się przy nim prawie jak przy dorosłym dementorze, ale tanter nie potrafi uczynić w naszych umysłach takich spustoszeń jak jego większa forma. No i oczywiście nie składa Pocałunku. No dalej, wszyscy po kolej. Ale zaraz! Widzę, ze niektórych rozpiera energia! Panie Black, prosimy tutaj!
Syriusz wyszczerzył zęby, wyszedł na środek sali i ukłonił się błazeńsko. Lily wywróciła oczami, ale w głębi duszy czuła, że rozpływa się z zachwytu. Był cudowny, to nie ulegało wątpliwości.
- Expecto patronum! – Z końca różdżki chłopaka wystrzeliło coś srebrnego.
Okazało się, że jest to jastrząb. Ptak brawurowo przeleciał przez całe pomieszczenie, przestraszył tantera, tak, że maluch schował się z powrotem w klatce. Następnie patronus rozpłynął się w powietrzu.
- Panna Evans! Proszę, może poczyniła pani jakieś postępy?
Gryfonka wystąpiła na środek, wzięła głęboki oddech i pokonując suchość w gardle powiedziała:
- Expecto patronum! – Z jej różdżki wysnuła się zaledwie mgiełka, ulotna srebrna mgiełka.
Lily czuła, ze zaraz się rozpłacze. Zacisnęła wargi i spróbowała jeszcze raz.
- Expecto patronum! – Nic się nie stało, jedynie różdżka delikatnie zadrżała.
Ani śladu choćby mgiełki.
- Czy jest pani skupiona na jakimś szczęśliwym wspomnieniu? – spytał profesor.
- Tak, ale ja... ja po prostu nie mogę. Jakoś tak...
Lily zaczerwieniła się. Wbiła wzrok w podłogę i nie mogła zauważyć, że przez cały czas patrzy na nią James Potter.
***
- Zrobił to? Nie żartujesz? – Martha Marsh jeszcze nigdy nie była tak podekscytowana. Profesor Smith przydzielił Lily korepetytora.
Na nieszczęście dziewczyny, okazał się nim Syriusz Black, który był najlepszy z Obrony Przed Ciemnymi Mocami.
- Zrobił to. Dziś odbędzie się pierwsza lekcja. – Głos Lily był spokojny, beznamiętny.
Martha zdziwiła się.
- Nie przejmujesz się tym?
Lily przystanęła.
- Przejmuję się tym jak cholera, nie widzisz tego? – wykrzyknęła, przystając gwałtownie.
Nabrała tchu, by krzyknąć coś jeszcze, ale w tym samym momencie ujrzała Syriusza, zmierzającego ku nim.
- Szybko! – syknęła. – Schowaj mnie gdzieś!
Zaczęła się panicznie miotać, nie wiedząc co zrobić.
- Hej, dziewczyny! – zawołał Syriusz. – Poczekajcie! – Dogonił je i stanął obok Lily.
- Przepraszam was bardzo, muszę już iść – powiedziała Martha, po czym pobiegła do dormitorium.
Rudowłosa ni wiedziała co zrobić; została sam na sam z najprzystojniejszym chłopakiem pod Słońcem! Pobladła, piegi wyraźniej zaznaczyły się na jej twarzy. Przez głowę przemknęła jej nienośna myśl o tym, jakie to Łapa ma wspaniałe włosy... i te dłonie, duże, zręczne i chyba... chyba delikatne kiedy trzeba. Potrząsnęła głową. Co ją napadło żeby myśleć o takim czymś?
Przez chwilę stali w milczeniu, aż Black uśmiechnął się i zapytał:
- To kiedy umawiamy się na te korki?
***
Martha uśmiechała się pod nosem. Może wreszcie ten cały Black zauważy, że Lily oczu od niego oderwać nie może.
Martha nie była osobą szczególnie inteligentną ani głęboką; była zwykłą, pulchną nastolatką, która niemal bez przerwy myślała o chłopcach. Ale znała Evansównę najlepiej ze wszystkich uczniów Hogwartu i wiedziała, że nie była to zwykła miłostka. Czuła kłopoty. Rozmyślania przerwała jej Lily, biegnąca ku niej korytarzem.
- Martha, on... my, znaczy się, my umówiliśmy się dziś w bibliotece.. to znaczy, dzisiaj w bibliotece będzie mnie uczył... – Podekscytowana Lily skakała po dormitorium.
- To dobrze, świetnie! Ale w co się ubierzesz? – zatroskała się nagle Martha.
Och, to bez znaczenia! Ważne, ze będę z nim i tylko z nim... – Zatrzymała się nagle. –
Myślisz, że on ma dziewczynę?
- Przecież cały swój czas spędza z bandą Pottera.
- Niby tak, ale...
- Przestań się martwić o głupoty i lepiej przeryj kufer w poszukiwaniu seksownych ciuchów!
Lily roześmiała się i padła na łóżko. Była bardzo szczęśliwa.
***
Weszła do biblioteki uczesana przez Marthę w wytwornego koka i ubrana w zieloną szatę. Rozejrzała się po pomieszczeniu; nigdzie nie widziała Syriusza. „Może zapomniał” – pomyślała. Z ulgą zobaczyła jak chłopak wchodzi do biblioteki i podbiega do niej.
- Przepraszam, musiałem szybko do kogoś fiuknąć – powiedział, uśmiechając się do niej.
Usiadła przy jednym ze stolików zastanawiając się kim jest ten „ktoś”. Czyżby dziewczyna?...
- No, skoro mamy ćwiczyć, to chyba nie tutaj? – zastanowił się Black. – Bo pani Pince dostanie zawału, jak zaczniemy miotać zaklęciami na prawo i lewo...
Lily zaśmiała się sztucznie.
- No, fakt. To gdzie?
- Może chodźmy do Sali Pojedynków, w końcu to odpowiednie miejsce. Jest tam nawet tanter*, został tam na prośbę profesora, by uczniowie mogli ćwiczyć.
- Jasne, chodźmy.
Była bardzo zdenerwowana; chciał przed nim wypaść jak najlepiej. Ale... coś ją ściskało w sercu kiedy pomyślała o Jamesie. Bo... podobał jej się, kiedyś nawet bardzo. Teraz jednak... Potrząsnęła głową odganiając złe myśli.
Podążyła za Syriuszem do Sali Pojedynków, która znajdowała się niedaleko biblioteki i była przeznaczona na ćwiczenia uczniów Obrony Przed Czarną Magią. „O każdej potrze... z wyjątkiem ciszy nocnej”, jak mawiał Dumbledore, uśmiechając się szelmowsko. Lily cały czas miała wrażenie, że jej rozmowa ze Syriuszem jest sztuczna, naciągana, Uspokoiła się myślą, że nie każda randka musi być od razu udana. Kiedy doszli na miejsce Syriusz uwolnił tantera z klatki zaklęciem i przyjął pozycję bojową, co Lily bardzo zdziwiło.
- J-jak to? – wyjąkała. – To my będziemy się uczyć?
Syriusz uśmiechnął się uprzejmie.
- A co chciałaś robić, Lily? – Mrugnął łobuzersko okiem.
- Nic, nic, ja tylko tak... żartowałam. – Próbowała odkręcić sytuację Lilka.
- Dobra, zaczynamy. Pomyśl o czymś szczęśliwym.
Dziewczyna skupiła się, ale przed oczami wciąż miała obraz Syriusza mówiącego zaskoczonym głosem: „A co chciałaś tu robić?”
- Expecto Patronum!
Znów tylko szary błysk, pierwsza próba nieudana. I znów. I znów. W końcu Syriusz podszedł do koleżanki, jedną ręką objął ją w pasie, a drugą chwycił wraz z nią jej różdżkę. Rudowłosa zarumieniła się. ON ją obejmuje!
- No, Lil, skup się. Pomyśl o czymś szczęśliwym. Już? Gotowa? Okej, dawaj!
- Expecto Patronum!
Tym razem pomyślała o przytulającym ją Blacku. Z końca jej różdżki wydobył się srebrny dym, formujący się w jakąś postać. Jamesa. Co?
- James? Łapa, co to znaczy?
- To, że mu ufasz i że bardzo go lubisz. – Uśmiechnął się Syriusz. – A może i coś więcej...
- No, ale... Och, mam mętlik w głowie. James?... – Usiadła na podłodze i spojrzała na ukochanego. – Ale dlaczego on?
Syriusz jakby nie słyszał jej słów.
- Ale przecież takie patronusy zdarzają się niezwykle rzadko! – mówił podekscytowany. No tak, fascynowała go Obrona Przed Czarną Magią. – Tylko wtedy, kiedy między wytwarzającym patronusa a postacią istnieje bardzo silny związek... Niesamowite, Lilka... Masz talent... no i chyba kogoś bardzo, bardzo lubisz. – Zmrużył szelmowsko oko, a Lily zarumieniła się.
***
- Martha... Gadałam dziś z Jamesem. Kurczę, on jest super... Tak jakby... spojrzałam na niego inaczej i zrozumiałam, że... Że on mi się nadal podoba, a Łapa to tylko taka chwilowa fascynacja... I... on chyba mnie lubi... A może nie? Martha, powiedz, lubi mnie czy nie?
- Skacze pani z kwiatka na kwiatek, kochana panno Evans. – Uśmiechnęła się Martha. – Lubi cię, sama wiesz. A jak trochę koło niego poskaczesz, to może i się zakocha.
Rudowłosa zaśmiała się i odpowiedziała:
- Nie skaczę z kwiatka na kwiatek... po prostu ten patronus, no i dzisiejsza rozmowa z Jimem... Bo... tak mi się ręce trzęsły, a zamiast nóg miałam watę, myślała tylko o tym patronusie i czy Syriusz mu powiedział. Jim ma fajny uśmiech, bardzo szczery i sympatyczny. Może i nie jest taki przystojny jak Syriusz, ale ma takie „coś” w sobie.
- Fakt, „coś” ma. Lil, nie wmówisz mi, że nagle nie podoba ci się Syriusz.
- To nie tak, po prostu zrozumiałam, że wolę Jamesa. A Black zawsze będzie mnie pociągał...
Roześmiały się.
***
Kochana Asho!
Tęsknię za Tobą bardzo, bardzo.
Tak, wiem, świetnie rozpocząłem ten list.
Widzisz, brakuje mi Ciebie w tych codziennych sprawach, a co dopiero jeśli chodzi o ostatnie niezwykłe wydarzenia! Otóż Lily, przyjaciółka Huncwotów, ta w której Jimmy jest nieszczęśliwie zakochany, pisałem Ci o niej, nie mogła za nic opanować zaklęcia Patronusa. Profesor wyznaczył mnie, abym jej pomógł. I wiesz, że jej Patronusem okazał się Jim? Niesamowite, podejrzewam, że to dlatego, że ona też jest w nim zakochana. Była po tym odkryciu co (a raczej kto) jest jej Patronusem, bardzo oszołomiona. Nie dziwię się. Podobno (tak słyszałem od tej plotkary Marthy) kocha kogoś innego. Cóż, a może tylko jej się tak wydaje, a naprawdę to Jimmy jest jej prawdziwą miłością? Sam nie wiem co o tym myśleć; czasami nawet nie jestem pewien czym jest miłość i czy w ogóle istnieje. Bo niby to coś wielkiego, wspaniałego, podniosłego i tajemniczego; a tymczasem niektórzy twierdzą, ze miłość to tylko pożądanie i trochę czułości. Nie wiem; nie czuję się na siłach, by tłumaczyć zawiłe kwestie filozoficzne, kochanie. Ale mam nadzieję, że to co czuję do Ciebie to coś więcej niż pożądanie... I odwrotnie. Ale wracając do Lily i Jamesa, są na bardzo dobrej drodze, by zostać parą. Nareszcie, Jimmy od dwóch lat szalał za Lilką. Się doczekał chłopak, bo Lily patrzy na niego takim maślanym wzrokiem i tylko: „James, posłuchaj...” i „James, pomożesz mi w...” oraz „James, pogadamy?”. Jestem szczęśliwy patrząc na nich. To takie... tandetne, wiem. Patronus, a potem wielka miłość. Ale wiesz co? Czasami tak się zdarza. Pieprzu dodaje całej sprawie fakt, iż podobno to mnie miała Lily skrycie kochać. Cóż, nawet by to pasowało. Wyznam Ci szczerze, że nasza Wiewióra bardzo mi się kiedyś podobała i gdyby nie Ty... Nieważne, w końcu jesteś. To znaczy, ważne że jesteś, a nieważne co bym zrobił, rozumiesz. Zaczynam już bredzić; jestem śpiący. Dziś (a właściwie już wczoraj) zrobiliśmy dowcip profesorowi Battylesowi. Jaki? Dowiesz się, jak tylko go sfinalizujmy, a nastąpi to już jutro...To znaczy, dziś. Kończę już, bo zaraz zasnę. Ściskam Cię jak najmocniej i całuję
Twój Syriusz
PS. Pozdrów Patricię i pogłaszcz Mruczka po główce.
Syriusz ziewnął szeroko i zwinął pergamin w rulonik, przewiązując go czerwoną wstążeczką. Następnie wręczył liścik swojej sowie, Dziobkowi.
- Zanieś to Ashy, dobrze?
***
- No i jakoś jest. Nie mdleję na jego widok, jestem szczęśliwa z Jamesem... Jest świetnie.
- Jesteś pewna? – Martha spojrzała na Lily badawczo.
- No, trochę mi żal czasami. Bo... nigdy nie jest tak, że ktoś ci się przestaje podobać do końca.
- A kochasz Jamesa?
- ...
- Kochasz?
- ...
- No?!
- ... Tak.
KONIEC
Post został pochwalony 0 razy
|
|